Fez
Lata całe czeka się na hity wielkich producentów, w które wpompowano morze kasy, ale żeby wypatrywać dzieła skromnego, niezależnego dewelopera? Cóż, w przypadku gry Fez tak właśnie było. Po raz pierwszy z projektem ekipy Polytron zetknąłem się w 2007 roku, jak zwykle rutynowo przeglądając informacje zamieszczane w serwisach poświęconym tak zwanej scenie Indie. Ujął mnie za serce niecodziennym pomysłem oraz oczywiście sympatycznym głównym bohaterem. Produkcja miała się ukazać na komputerach, potem były różnorakie turbulencje, opóźnienia i ogłoszenie edycji pod Xbox Live Arcade. Aż w końcu dzieło pojawiło się wyłącznie na konsoli Microsoftu. Kupujcie. Warto wydać 800 Microsoft Points, bo to jedna gier z tych, których się nie zapomina…
20.04.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:46
W sumie, jakby sprawę uprościć, to wszystko tutaj obraca się wokół tematu sześcianów. Gomez, stworek w czerwonej czapce zwanej fez (stąd tytuł) rusza w misję pozbierania porozrzucanych części wszechmocnej kostki, aby uratować swój świat od zagłady. Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z prostą platformówką 2D, robiącej wrażenie głównie kolorowymi planszami. Jednak zabawa zaczyna się dopiero po uzyskaniu zdolności obracania widoku o 90 stopni na boki. Etapy zbudowane zostały z trikseli, wariacji vokseli, czyli… sześcianów. Takich pikseli 3D. Na danej płaszczyźnie tego zbytnio raczej nie widać (przynajmniej do czasu jednokrotnego przejścia gry, kiedy dostaje się opcję spojrzenia oczami postaci), ale rozgrywka toczy się w pełnych trzech wymiarach. Wyobraźcie sobie gigantyczne krzesło stojące do Was tyłem. Widzicie tylko wysokie oparcie, barykadujące przejście. Obróćcie jednak mebel i już da się po nim wejść wyżej. Na tym opiera się mechanika tego niezwykłego, świetnie przemyślanego produktu.
Wszystko wydaje się być specjalnie na swoim miejscu. Pomniejsze elementy kostek do odnalezienia, czy całe nawet sztuki, pochowano skrzętnie, zmuszając do kombinowania. Stopniowo otwierają się przed graczem kolejne krainy, przedstawiane w rozpoznawalny sposób (chociażby zielony świat wzorowany na monochromatycznym wyświetlaczu konsolki Game Boy). Z początku w jednej płaszczyźnie będziemy układać drabiny, które „normalnie” są obok siebie, albo „ustawiać” sobie liany, co umożliwi dalszą wspinaczkę. Szukać drzwi dalej. Stopniowo, acz umiejętnie, wprowadzane są udziwnienia, typu ruchome platformy, korby obracające elementy scenografii i regulujące poziom wody na planszy, bomby wysadzające przejścia, albo „żywe” bloczki. Sporo będzie wracania do już przebytych lokacji w celu odnalezienia reszty poukrywanych w nich rzeczy, ale sprawę ułatwiają teleporty oraz specjalnie oznaczone, sekretne wrota.
[break/]Kto potraktuje Fez powierzchownie, będzie bawił się dobrze. Jednak dopiero chcący dostrzec pełnię gry muszą przygotować się na niezłą jazdę bez trzymanki. To, co wielu weźmie zwyczajnie za ciekawą część krajobrazu, stanowi bowiem bardzo często ważny element większej układanki. Na potrzeby produktu wymyślono system literowy i cyfrowy oparty na symbolach. Kiedy się go ogarnie, dociera do głowy geniusz twórców. Wszędzie dostrzegać zaczynamy pozostawione przecież otwarcie na widoku wskazówki. Odczytujemy komunikaty, które dotąd braliśmy za stylizowany „błąd systemowy”. Dziwne rysunki na ścianach, rozłożone na klocki doskonale znane z Tetrisa oraz przełożone na odpowiednie ruchy Gomeza, ujawnią sposób odszukania niewidocznych przedmiotów. Pojawiają się kody obrazkowe, zachęcające do zrobienia im zdjęcia smartfonem z zainstalowaną odpowiednią aplikacją. A są jeszcze czaszki, sowy, przedziwne artefakty…
O tym tytule się gorąco dyskutuje. Nawet rzeczywista pora dnia (nie mówiąc o czasie upływającym w grze) potrafi zadecydować o tym, czy dotrzemy do wszystkich kostek oraz anty-kostek, zdobędziemy osiągnięcia i zaznamy swoistego objawienia. Już standardowe zakończenie mocno ryje psychikę, a potem pojawia się jeszcze opcja New Game+… Przy czym naprawdę wypada mieć otwarty na nowości umysł, a do tego potrafić analizować podsuwane pod sam nos wytyczne, by się projektem zachwycić. Inaczej potrafi on ciut znużyć. Prosta trójwymiarowa mapa świata pozwala rozeznać się ogólnie, gdzie coś zostało do odnalezienia (zdecydowanie brakuje szczegółowości), niemniej w wiele miejsc będzie trzeba ruszyć „z buta”, bo nie wszędzie szybko da się przenieść. Pewną rysę na szkle stanowią też pomniejsze niedoskonałości techniczne – ot, zdarzają się zagadkowe spadki płynności gry, czy nawet okazjonalne zawieszenie konsoli.
Powtórzę jednak – takich dzieł jak Fez się nie zapomina, ilekolwiek wad by nie miało. Pomimo sporego opóźnienia z premierą, projekt i tak stanowi podmuch czegoś nowego, świeżego, niekonwencjonalnego, kiedy wszyscy już przyzwyczaili się do powtarzanych niemal do znudzenia schematów. Pokazuje też dobitnie, że nie trzeba morza pieniędzy oraz setki deweloperów, żeby zapewnić graczom doskonałej jakości rozrywkę, również umysłową. A nawiązywanie do „epoki 16-bitów”, także w sferze dźwiękowej, wciąż są w cenie. Można by pomarudzić na niski poziom trudności „podstawowych” wyzwań, ale to już zdecydowanie czepialstwo. Polecam tytuł z całego serca. Zabrakło nieco do absolutnej genialności, głównie pod kątem technicznym (czego zresztą świadomi są sami twórcy), ale to, co dostaliśmy, wciąż robi przeogromne wrażenie.