Homefront

Redakcja

25.03.2011 13:33, aktual.: 01.08.2013 01:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Na świecie nie dzieje się najlepiej. Ceny ropy powoli idą w górę, a w siłę rosną państwa budzące spory niepokój. Na domiar złego, dawne mocarstwa pogłębiają się w wewnętrznych kryzysach i choć wiele konfliktów na Bliskim Wschodzie zostało już zażegnanych, tak nie zapowiada się, że nastaną czasy pokoju. Naszą obawę nie budzą już Osama Bin Laden czy Saddam Hussein, lecz władze nowych światowych liderów. Chiny oraz Korea to kraje, z którymi teraz należy się liczyć - jedno to technologiczny kolos, drugie natomiast postawiło na siłę militarną. Powoli sprawdza się scenariusz mistrzów literackiej fikcji politycznej, a skoro temat jest na czasie, zainteresował on i deweloperów. Swoją wizję ponurej przyszłości serwuje nam THQ w wojennym Homefront.

Historię rozpoczyna dość długi film wprowadzający. Oto wódz Korei Północnej Kim Dzong Il umiera, zaś jego miejsce zajmuje syn. Kim Dzong Un zapowiada się na świetnego lidera, który pozornie prowadzi odmienną politykę od tej swego ojca. Dostaje nawet Pokojową Nagrodę Nobla za pojednanie północy z południem, tworząc tym samym Wielką Republikę Korei. Powoli dołączają do niej sąsiedzi, wcześniej wspierani przez siły Stanów Zjednoczonych. Te zostają zmuszone do odwrotu, gdyż na zachodzie pogłębiał się kryzys paliwowy oraz gospodarczy. Pojawia się też nowa odmiana ptasiej grypy, o dziwo atakująca głównie USA.

Mamy rok 2024. Korea wypuszcza w przestrzeń satelitę, który ma zastąpić system GPS, niemniej to nie jedyne jego zadanie - w istocie program kosmiczny Una ma na celu osłabić przyszłego przeciwnika, jakim jest Ameryka. W atmosferze nad Kansas zostaje zdetonowany pocisk termonuklearny, to z kolei wywołuje impuls elektromagnetyczny niszczący wszystkie urządzenia elektroniczne. Stany są bezbronne. Na ich terytorium systematycznie wkraczają oddziały olbrzymiej armii Kim Dzong Una. Agresor zanieczyszcza także rzekę Missisipi - staje się ona naturalną barierą dzielącą państwo na dwie części. Korea przejmuje kontrolę nad terenem zachodnim, my zaś lądujemy w samym środku okupowanego Colorado.

Obraz

Za scenariusz odpowiada pan John Milius, współautor między innymi Czasu Apokalipsy czy Czerwonego Świtu. Ale fabuła gry zdaje się być dziwnie znajoma - na myśl przywodzi przede wszystkim Freedom Fighters od IO Interactive, co już z początku nie wróży za dobrze, bo Kaos Studios zapowiadało, że ich niezwykle oryginalna historia będzie najsilniejszą częścią całego projektu. Nie jest to też jedyne, co z miejsca rzuca się w oczy - swoiste deja vu pojawia się również w wielu innych momentach. Styl wykonania intro na przykład jest żywcem zapożyczony od Treyarch i ich Call of Duty: World at War. Multiplayer natomiast to mieszanina patentów z Black Ops oraz przeciętnego Frontlines: Fuel of War.

[break/]Kampania dla samotnego gracza skupi się na desperackiej walce o wolność. Nasz dzielny protagonista - Robert Jacob, już na samym początku przygody dołączy do ruchu oporu i na zgliszczach byłych Stanów Zjednoczonych stawi czoła przeważającym siłom armii Wielkiej Republiki Korei. Jako że oddanych sprawie jest niewielu, zdrowy rozsądek nakazywałby, aby walka zbrojna opierała się na zasadach partyzantki - taką strategię zapowiadały zresztą wszelkie wywiady czy materiały reklamowe. Niestety to wyłącznie na pokaz. W rzeczywistości na ekranie cały czas coś się dzieje i wielbiciele skradanek, tudzież taktycznych strzelanek, nie mają za bardzo czego tu szukać. Trup będzie się ścielił gęsto i ani przez moment nie poczujemy, że jesteśmy członkiem zaszczutej grupy powstańców.

Obraz

W zamierzeniu Homefront miał szokować - muszę przyznać, iż miejscami się to grze nieźle udaje. Mocny wstęp ukazuje obrazki rodem z książek do historii. Na ulicach czołgi, ludzie są wyciągani ze swoich domów, zaś następnie albo rozstrzeliwani na miejscu, albo też wywożeni do obozów. Poza peryferiami Colorado, Jacob zwiedzi chociażby zamknięte strefy dla cywili - do złudzenia przypominają one getta z czasów II Wojny Światowej i zapewniam, że widok ten do najciekawszych nie należy. Ludzie są ściśnięci na stadionie miejscowej drużyny futbolu jak sardynki w puszce. Na domiar złego wpadniemy również na masowe groby wrogów nowego ładu - coś okropnego. Na tym "dobre" wrażenie się kończy...

Bowiem zaledwie tych kilka obrazków ukazuje dramat i bezradność Amerykanów. Szukanie jakichkolwiek emocji na twarzach napotkanych postaci jest bezcelowe. Partyzanci zostali słabo zarysowani, a wszelkie dyskusje między nimi brzmią komicznie. Dlaczego? Ponieważ prowadzone są zazwyczaj, kiedy rozmówcy stoją przylepieni plecami po obu stronach drzwi, które za moment wyważą. Na "szczęście" to, co mają nam lub sobie do powiedzenia jest mało istotne... Dużo lepiej wypadają już komunikaty radiowe Głosu Wolności - tych będziemy słuchać między poszczególnymi misjami. Do zebrania czeka do tego 61 starych gazet, które dodatkowo naświetlą sytuację przed, jak i po wkroczeniu Korei.

Obraz

Dostępny arsenał w dużej mierze nie różni się specjalnie od tego, czym strzelaliśmy w innych grach tego typu. Tu również widać zapożyczenie z Call of Duty: Black Ops, gdyż na ziemi znajdziemy porozrzucane, przeróżne wariacje broni. Mogą to być między innymi egzemplarze wzbogacone o tłumiki lub celowniki, co jednak ma niewielki wpływ na rozgrywkę. Ot, z każdej pukawki strzela się tak samo, za co należy winić przede wszystkim nadzwyczaj wyczulone namierzanie. Autoaim zawsze idealnie celuje między oczy przeciwnika, stąd starcia ograniczają się do szybkiego naciskania na przemian spustów - system sam przeskoczy na nowego delikwenta, gdy tylko ukatrupimy poprzedniego. Zero większej filozofii. Dobrze, że "wspomaganie" da się w opcjach po prostu wyłączyć.

[break/]Poza klasycznym bieganiem oraz strzelaniem pojawi się również prawdziwa bestia - Goliath. Ograniczymy się niemniej wyłącznie do zaznaczenia celów, które pojazd ma wyeliminować i na tym właściwie cała zabawa oferowana w trybie dla pojedynczego gracza się kończy. Historia rozłożona jest na siedem rozdziałów, na normalnym poziomie trudności przejdziemy scenariusz w jakieś pięć godzin. Czas ten niektórym zapewne wydłuży multi, ale jak wspominałem wyżej - to jedynie zlepek patentów z innych tytułów. Mamy system awansowania, oceniani jesteśmy niemal za wszystko (największa ilość punktów wpada za grę drużynową). Za Battle Points zakupimy ulepszenia do broni czy różne gadżety. Co dobre, sklep możemy odwiedzić w trakcie trwania meczu. Zasiądziemy za sterami czołgów, śmigłowców lub bezzałogowych, niewielkich maszyn zwiadowczych. Niby wszystko dobrze, lecz daleko grze do choćby Bad Company 2. Tryb wieloosobowy broni się właściwie tylko lokacjami - przedmieścia USA okazują się niezłe do potyczek sieciowych.

Obraz

Wizualnie Homefront to średniak. Choć grę napędza trzecia generacja Unreal Engine to widać, że ekipa Kaos nie potrafiła do końca wykorzystać jego możliwości. Wiele otaczających nas modeli jest uproszczonych, a wraki zniszczonych pojazdów prezentują się koszmarnie. Same lokacje rażą nie tyle słabymi teksturami, co liniowością - główna ścieżka za bardzo odróżnia się od reszty środowiska, nie jest trudno znaleźć drogę do celu. Twórcy ponadto nie popisali się nawet wnętrzami budynków - świecą one pustką i w dużej części są zrobione na zasadzie kopiuj - wklej. Dorzućmy do tego słabą mimikę bohaterów, czy wchodzenie po drabinach bez użycia rąk i mamy pretendenta do graficznego rozczarowania roku. Jedyne, co może przykuć bardziej uwagę gracza, to reklamówki znanych amerykańskich restauracji - jak Hooters lub White Castle. Sfera audio nie wypada dużo lepiej - tacy aktorzy nie przyłożyli się do swoich ról.

Obraz

THQ wpompowało w marketing Homefront niemałe pieniądze. Reklamy gry bombardowały zewsząd, zaś krótkie zajawki z prawdziwymi aktorami zapowiadały niesamowity, ciężki klimat. Niestety ulatnia się on po pierwszych minutach od odpalenia tytułu, a szkoda - potencjał był ogromny. Oczekiwałem, że Homefront dostarczy mi naprawdę sporo emocji, zaprezentuje, jak będzie wyglądała desperacka walka o wolność ludności cywilnej. Zamiast tego partyzanci bezmyślnie pchają się pod ogień przeciwnika, a Robert Jacob niczym Rambo samotnie pustoszy szeregi armii koreańskiej... Tytuł nie ma w zasadzie czym się obronić w starciu z hitami. Mechanika toporna, a na konsoli gra wygląda ubogo.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl