Hydrophobia Prophecy
Przeludnienie Ziemi, powodzie, głód – idealne tło dla gier wydawanych w okolicach domniemanego wielkiego kataklizmu Anno Domini 2012. Możemy się spodziewać, że jeszcze niejeden deweloper będzie chciał zarobić na atmosferze strachu oraz pobawi się w kreślenie apokaliptycznych wizji przyszłości... Ale nawet jeśli fabuła jest średnio udanym przerysowaniem hollywoodzkich filmów to nie oznacza jeszcze słabej produkcji - zresztą kto wie, być może najbliższe lata rzeczywiście będą prawdziwą próbą dla ludzkości? Porzućmy jednak te rozważania, aby skupić się na wypuszczonym niedawno na PC projekcie Hydrophobia Prophecy. W najnowszej pozycji studio Dark Energy, dotychczas mające na swoim koncie głównie przeciętne symulatory sportowe, poszło w innym kierunku i proponuje odbiorcom dynamiczne TPP. O tyle nietypowe, że główną rolę odgrywa w nim woda.
24.01.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Akcja toczy się w 2051 roku. Po katastrofie klimatycznej większość lądu została pochłonięta przez oceany. Zabrakło miejsca na suchej powierzchni, więc niedobitki zamieszkują monstrualne statki-miasta, gdzie w miarę normalne egzystują. Na jednym z nich działa główna bohaterka, a zarazem pracownica organizacji NanoCell Corporation, próbującej ponownie użyźnić ziemię za pomocą nanotechnologii. Inne plany mają natomiast Maltuzjanie, znana grupa terrorystyczna. Dokonują oni ataku na pływającą platformę, gdyż uważają, że ludzi trzeba unicestwić, a nie umilać im życie. Naszym głównym celem staje się wydostanie z tonącego wraku, co nie jest łatwe. Większość zautomatyzowanych pokładów została zalana i zwyczajnie nie działa, a poza tym wszędzie krążą patrole agresorów. Na szczęście bohaterka to połączenie Faith Connors z Mirror’s Edge z Alyx Vance z Half-Life 2 (a pewnie znalazłoby się i coś z Lary Croft) - nie dość, że świetnie się wspina, tak jeszcze dodatkowo jest ekspertką w zakresie elektroniki.
Choć wątek przewodni nie należy do zbytnio wyszukanych, z czasem twórcy serwują nam coraz większe porcje politycznego thrillera, więc robi się znacznie ciekawiej. Kluczowym zadaniem pozostaje jednak przetrwanie. Pomaga nam w tym głos w słuchawce, należący do naszego kumpla, który utknął w centrum dowodzenia i mając dostęp do kamer udziela cennych wskazówek. Co jakiś czas wtrąca też całkiem niewybredne żarty czy osobiste opowieści – tak dla odmiany. Ogólnie, postać tajemniczego towarzysza została skonstruowana bardzo dobrze. Szybko zaczynamy go lubić oraz wyczekujemy na kolejne instrukcje. Z przydatnych narzędzi nieodzowne okazuje się urządzenie hakerskie o nazwie Mavi. Dzięki niemu możemy odczytywać ukryte na ścianach kody, a także łamać zabezpieczenia systemów. To drugie przedstawiono całkiem oryginalnie – na ekranie pulsuje fala akustyczna i trzeba za pomocą ruchów myszki dopasować do niej kolejną.
Przez cały czas towarzyszy nam woda, do tego w takich ilościach, że po ukończeniu gry rzeczywiście łatwo nabyć tytułowa fobię… Silnik fizyczny sprawuje się nienagannie, gracz z podziwem obserwuje, jak pod ciśnieniem uginają się ściany, czy po otworzeniu drzwi z jednego do drugiego pomieszczenia przelewają potężne fale. Świetnie opracowano również pływanie (z nurkowaniem, wynurzaniem, tudzież przyspieszaniem) oraz oporne poruszanie się w zalanych do jakiegoś poziomu halach. Na wysokim poziomie stoi grafika, zarówno w czasie rozgrywki, jak też licznych scenek przerywnikowych. Strzały, odbicia, wybuchy należą do lepszych na rynku. Dobrze wypadają głosy postaci czy złowrogi szum cieczy w ruchu. Klaustrofobiczny klimat udziela się od początku do końca – po części porównywalny jest nawet do BioShocka.
[break/]Listę wad należy zacząć od wrogów. Na późniejszych etapach spotykamy ich dość często, lecz konfrontacje są wyjątkowo nudne, bo Maltuzjanie nie należą do zbyt rozgarniętych. Da się spokojnie minąć jakiegoś tuż obok, pozostając przy tym niezauważonym, albo stojąc w miejscu wystrzelać całą grupę. Szkoda, że dostępna jest tylko jedna broń, choć to pistolet z kilkoma rodzajami amunicji. Korzystamy głównie z pocisków dźwiękowych (nieskończony zapas) – przytrzymując atak dłużej, nadajemy im większą moc. Walki uatrakcyjnia trochę system destrukcji otoczenia. W rozległych lokacjach poumieszczano beczki, silniki i inne wybuchające obiekty, pomocne w sprzątaniu przeciwników, można też przykładowo przestrzelić kable pod sufitem, by poraziły kogoś prądem. Co ciekawe, z czasem nabywamy umiejętność kontroli wody siłą woli. Nie jest to jednak wątek fantastyczny, lecz pokaz potęgi nanotechnologii.
Dużym minusem pozostaje całkowita liniowość gry. Opcję kształtowania fabuły dostajemy tylko kilka razy, a zazwyczaj polega to i tak na uratowaniu niewinnych cywili, co w żaden sposób nie wpływa na późniejszy rozwój zdarzeń. Poza tym „wczujkę” psuje stale towarzyszący nam wskaźnik, za którym ślepo przemierzamy kolejne korytarze, tudzież szyby wentylacyjne. Czasem uda się odnaleźć nieobowiązkowe dokumenty, niemniej ich treść poznajemy tylko dla własnej satysfakcji. O żadnych zadaniach pobocznych nie ma mowy, sam sposób przemierzania tonącego statku jest od góry narzucony. Pojawia się sporo elementów zręcznościowych, jak chociażby wspinaczka, ale by dotrzeć do celu trzeba złapać się wyznaczonych punktów, co odbiera nieco przyjemności z zabawy.
Nie mamy do czynienia z dziełem wybitnym, lecz rzecz nie zmienia faktu, że Hydrophobia Prophecy pod wieloma względami potrafi naprawdę pozytywnie zaskoczyć. System hakowania, efektowna sceneria, a wreszcie perfekcyjnie odwzorowana woda na długo pozostają w pamięci. Problem w tym, że na oddaniu H2O twórcy skupili się chyba aż za bardzo, przez co zaniedbano zbyt wiele innych rzeczy. Produkcja jest ponadto relatywnie krótka - jej przejście zajmuje od trzech do pięciu godzin, a to trochę mało, szczególnie biorąc pod uwagę, iż najciekawsze umiejętności nabywam pod sam koniec. Tytuł ma ewidentnie niewykorzystany potencjał, przez co jest po prostu raptem dobry. Odrobina więcej wysiłku ze strony dewelopera wystarczyłaby na wyniesienie go najwyższą półkę. Ech…