Kilka przemyśleń o poszukiwaniu pracy w helpdesku.
09.05.2014 19:19
Wolny strzelec nie taki piękny
Od jakiegoś czasu szukam pracy, głównie w IT, ale nie tylko. Znudziła mnie i trochę wkurzyła robota freelancera w zakresie stronki www, naprawa sprzętu komputerowego (software/hardware/recovery) czy budowa niewielkich sieci komputerowych na popularnym sprzęcie. Nie mam tu na myśli samej pracy – ta jest dla mnie samą radością – co ilość tej pracy, tj. raz coś się trafi a raz nie. Co przekłada się głównie na kwestie finansowe…Wobec tego zacząłem poszukiwania pracy stałej, umowa/zlecenie. Najlepiej jako helpdesk IT, czyli wsparcie lokalne bądź zdalne (telefon/e-mail), tak polskie (najlepiej) jak i angielskie (od biedy). Przez ten czas nasunęło mi się parę wniosków co do samego stanowiska, wymagań pracodawców i ich „rzetelności”.
Moja lista pobożnych uwag:
1. Znajomość systemów.
W ofertach pracy często widnieje zapis, że kandydat powinien biegle znać systemy Windows, tak desktopowe jak i serwerowe, jak i Linux. Jednak tylko niektórzy podają, o jakie konkretnie systemy chodzi. Jak nie patrzeć, jest różnica pomiędzy XP, Vista, 7 i 8, czy Windows Server 2008 czy 2012.
Tak ja, jak do tej pory, znam dobrze XP i poznaje 7 (mam tu na myśli od strony administracyjnej, nie użytkowej, jakby co…). Jakoś do 8 nie mam przekonania… Do tego ćwiczę na wirtualce z Windows Server 2008, choć nie wiem, czy na 2012 się nie przerzucę. Podobnie z Linuxem. Ja osobiście preferuje „klikane” dystrybucje (Mint, Ubuntu, openSuse) a na rozmowie okazywało się, że pracodawca używa przeważnie Debiana. Nie, żebym miał coś do konsoli, nic z tych rzeczy, ale przy ogromnej ilości dystrybucji powinno się podawać o jaką się rozchodzi. Choć z drugiej strony rozumiem ich – nie jest bezpiecznie mówić, czego konkretnie używa się w firmie.
2. Zadania administracyjne.
Często w ofertach pracy spotykałem się i spotykam, iż zadaniem pracownika helpdesku będzie opieka nad serwerami i całą architekturą oprogramowania serwerowego. Pracownika pierwszej linii wsparcia. Litości! To praca dla administratora, który ma siedzieć w centrali, w serwerowni i dbać o infrastrukturę serwerową, tak sprzętową jak i programową.
Toż zadaniem pracownika helpdesku jest pomoc userom ze sprzętem, oprogramowaniem desktopowym, czy brakiem łączności ze światem, a nie administracja sercem firmy! Wiem, że wiele osób, aby dostać pracę, mocno ściemnia w cv, czego to nie robili, czy „są po politechnice z papierkiem i wszystko potrafią”. Ja znam swoje ograniczenia, wiem, co potrafię, a czego nie umiem. Za żadne skarby nie zgodziłbym się na zarządzanie serwerem, którego nie znam ani od strony sprzętowej ani programowej - to czyste samobójstwo dla pracodawcy. Co innego spalić zasilać czy „sypnąć system” na stanowsku usera a co innego serwera…
3. Znajomość działania sieci komputerowych.
Z jednej strony temat rzeka – zasób wiedzy ogromny, ciągle nowe technologie, konieczność bycia na bieżąco. Ale z punktu widzenia pracownika helpdesku wiedza sprowadza się do tego, dlaczego pracownik na stanowisku nie może się zalogować do komputera/domeny, dlaczego nie ma „internetu”, dlaczego ten router/przełącznik /acces point niedziała, itd . Większość tych kwestii można rozwiązać poprzez telefon do admina (o ile jest ktoś taki – patrz punkt 2) z prośbą o nowe hasło, czy wyjaśnienie pracownikowi, że „jest w pracy, więc >>książka twarzy<<, >>targowisko<< ,>nasza szkapa<< i XXX są zablokowane” lub wymianę sprzętu sieciowego na sprawny egzemplarz (a niesprawny – odesłanie na gwarancję lub próba naprawy).
Również przepięcie użytkownika na patchpanelu lub dodanie gniazdka nie jest trudną rzeczą, o ile budynek ma jakiś system okablowania systemowego..he, he... Niekiedy do standardowego wyposażenia na tym stanowisku należy wiertarka :D Jednak niekiedy pracodawców ponosi fantazja – piszą, że wymagany jest CCNA, CCNP. To w końcu szukają człowieka do 1st line IT helpdesk czy magika od sieci komputerowych? Znowu coś się komuś pomyliło?
4. Obsługa i serwisowanie sprzętu biurowego.
To też wchodzi w pracę helpdesku stacjonarnego. Ja rozumiem, że takie rzeczy, jak wymiana tonera, tuszy, usunięcie zacięcia w drukarce laserowej czy atramentowej na stanowisku pracy userów należy do mnie. Ale zlecanie bieżącej obsługi potężnej maszyny drukującej 3w1 (skaner/kopiarka/ksero), która jest na gwarancji i pod opieką centrum serwisowego mnie tylko dlatego, że tak wychodzi taniej to – kolejna pomyłka! A jak coś się stanie i maszyna padnie, to co? Kto zapłaci – ja czy firma. Bo gwarancji naturalnie już nie będzie. Podobnie rękojma – wina usera (domyślnie – moja) – i maszyna za paręnaście tysi stoi. Bo naturalnie pracodawca zakłada, że helpdesk ma obsługę wszystkich maszyn biurowych w małym palcu...
5. Sprzęt firmowy.
Wielu pracodawców nie podaje tego ani w ogłoszeniach ani w rozmowie rekrutacyjnej, na jakim sprzęcie pracują. Stacjonarki, lapki, tablety? Na gwarancji? Czy poleasingowe? To ważne z punktu pracy helpdesku, tej „sprzętowej”.
W przypadku sprzętu na gwarancji to z „Bogiem sprawa” – dzwonisz gdzie trzeba lub zawozisz gdzie trzeba, naprawiają za free i sprzęt wraca sprawny. A poleasingowe lub bez gwarancji? Jak jest parę zapasowych sztuk to zawsze coś tam się kleci. A co jak ich nie ma? Lub jak sprzęt wymaga interwencji „chirurgicznej z lutownicą” . Mam dyplom technika elektronika, ale jakbym chciał pracować w zawodzie wyuczonym to byłbym elektronikiem. Jeszcze gorzej jak naprawa „chirurgiczna” nie ma sensu i lepiej poszukać używki… o ile są…
6. Poziom języka angielskiego.
Wielu pracodawców pisze, że wymagany jest dobry. Pytanie tylko co to znaczy... Ja na moich kochanych, niestety przerwanych, studiach miałem poziom A2. Dam radę porozumieć się po w angielskim technicznym płynnie, o mówieniu wierszy nie ma raczej mowy ?. Czytam też dobrze. Tu jest ten problem, że niewielu pracodawców posługuje się w ogłoszeniach o pracę jakimś standardem, typu LCCQI (sorry jak pomyliłem nazwę, chodzi mi o poziomy np. B2, C1). Piszą dobry i zastanawiaj się człowieku o co chodzi pracodawcy. A póżniej są jaja jak pracownicy nawet angielskim na poziomie FCE nie władają…
7. Umiejętności miękkie, chęć pracy i uczenia się, odporność na stres.
Z tego co zauważyłem to pracodawców mało obchodzi, że zrobiłem we własnym zakresie szkolenia z asertywności, zarządzania sobą w czasie i zarządzania stresem. Również mało ich obchodzi, że dokształcam się samodzielnie poprzez czytanie fachowej literatury i ćwiczenie w swoim „labie”. Tak, jakby w ogóle nie zależało im, aby ich pracownicy byli fachowcami. W takim razie proponuje zatrudniać tzw. „gimbazę” (sorry, jeżeli kogoś obraziłem). O odporności na stres pisać chyba nie muszę - trzeba mieć niekiedy stalowe nerwy i niezłe opanowanie.
8. Poziom wyksztalcenia.
Niby wszyscy piszą „preferowane wyższe”. Tylko czy ktoś prosto po polibudzie ma jakąś wiedzę praktyczną do pracy w IT? Jam musiałem studia przerwać, jednakże stale się rozwijam, staram się coś robić. Dla mnie papier to papier – wszystko zniesie… Prawdziwej wiedzy, zdobytej w boju, nic nie zastąpi. A do helpdesku duża wiedza na poziomie admina nie jest wymagana, jednocześnie jest to dobre stanowisko na start w IT , podnoszenia swoich kwalifikacji, dalszego awansu i rozwoju zawodowego – jak się wie, czego się chce i oczekuje.
9. Poszukiwane osoby do helpdesk?
No właśnie. Często pracodawcy chcą kogoś, kto zajmie się administrowaniem serwerami, sprzętem sieciowym, kontaktami z ISP, do tego pomoc zdalna + bieganie po piętrach. Znaczy trzeba być supermenem. Wiele firm chce zaoszczędzić i do jednego worka wrzuca ludzika od helpdesk, admina sprzętu i oprogramowania, magika od sieci, czasem maga od wirtualizacji. Najlepiej jeszcze jakby biegle programował w 3 językach + sql. Taaaa… To są zupełnie różne profesje, różne dziedziny i specjalizacje informatyki. Niestety, dla niektórych te wszystkie profesje każdy informatyk powinien mieć w małym palcu bo jest… informatykiem. Wiele firm po rozmowie rekrutacyjnej nie daje też informacji, kiedy będzie odpowiedź odnoście zatrudnienia bądź nie. A ty siedzisz człowieku, masz nadzieję na pracę i nie wysyłasz dalej cv choć widzisz ciekawe oferty….
10. Zarobki / pobory.
Temat rzeka, dla niektórych dość drażliwy. Jasne, jest, że ja, jako pracownik, preferuję jak najwyższą kasę najlepiej na umowę o pracę (zleceniem też nie pogardzę), jakieś szkolenia współfinasowane, jakiś abonament medyczny czy sportowy (pobożne życzenia w większości…). Z drugiej strony pracodawca chce wydać jak najmniej i mieć najwyższą jakość pracy pracownika. I tu dochodzimy do paradoksu, który jest znany chyba wszystkim na rynku pracy – jak to pogodzić.
Podsumowanie.
Jak już pisałem, znam swoje ograniczenia, co potrafię, czego nie, czego się uczę – po prostu nie ściemniam. Dwa razy się zdarzyło, że podałem, jako kwotę zarobków – 1400. W jednym przypadku powiedziano mi, że to za dużo i podziękowano. W drugim też podziękowano, tyle że z powodu tego, „że pan się nie ceni więc nie ma pan do siebie szacunku”. I zrozum tu pracodawcę.