Kirby's Epic Yarn
Opóźnienia w premierach gier to już rzecz normalna w naszej branży - na którą większość z nas obojętnie przymyka oko. Jednak nie do pomyślenia jest, żeby projekty wybitne były chciwie przetrzymywane w nieskończoność przez mieszkańców reszty świata, z dala od spragnionych wrażeń Europejczyków! Wydane w zeszłym roku wszędzie poza Starym Kontynentem Kirby’s Epic Yarn nareszcie dotarło także na zapomniany przez deweloperów ląd, ponownie umacniając mą wiarę w magików z Nintendo (a dokładniej to ekipę Good Feel). Nie da się ukryć – utkali oni wręcz "epicką" przygodę różowej bańki.
08.04.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Cała historia zaczyna się w rodzimej krainie notorycznego pożeracza wszystkiego co żywe (lub martwe) – Dream Land. Pewnego dnia opasły Kirby wpada na tajemniczego jegomościa Yin-Yarna, który w ramach kary za skonsumowanie jego wełnianego pomidora wysyła uroczego herosa wprost do świata Patch Land, ulokowanego wewnątrz breloka w postaci starej skarpety. Po nagłej deportacji do środka zużytej bielizny, naszym oczom ukazuje się niebywały widok królestwa, uszytego w całości z najróżniejszej maści włókien i materiałów. Jak się po chwili okazuje, sami nawet utraciliśmy cielesną powłokę - przeistaczając się w kontur z przędzy. Los chciał, że wesoły spaślak natknął się przy okazji na władcę tego szmacianego zakątka, Księcia Fluffa. Szlachcic wyjaśnia, iż Patch Land zostało rozprute na szereg gigantycznych łat, pozbawionych magicznych nici, skradzionych przez znanego nam już czarnoksiężnika Yin-Yarna. Tak też wyruszamy z misją nareperowania „szmateksowego” lądu, starając się jednocześnie stąd wyrwać.
Normalnie podsumowuję grafikę gdzieś pod koniec swoich wywodów, lecz w tym wypadku po prostu nie sposób odłożyć tego na później. Kirby’s Epic Yarn jest prawdopodobnie jedną z najładniejszych, a zarazem najbardziej zaskakujących wizualnie produkcji na Wii. Projekt lokacji z miejsca wzbudza autentyczny zachwyt, serwując nie tyle świat wyglądający jak krawiecki kolaż, ale przy tym zachowujący się niczym kawał gigantycznej tkaniny, w którą tchnięto życie. Kirby za pomocą sznurków może ściągać do środka odległe krańce przepaści, wślizgiwać się pod płachty materiału, czy też odrywać sporych rozmiarów naszywki. Do tego dochodzą uroczo animowani przeciwnicy, ciskający w gracza wełnianymi strzałami, bądź nieporadnie przebierający ułożonymi z włókien łapkami. Szczególnie cieszy widok skracania ich męki, gdy cukierkowy bulimik za pomocą swojego lassa rozpruwa delikwentów na pojedyncze nitki lub zawija w elegancką włóczkę, mogącą posłużyć za pocisk. Nawet jeśli nie jest się jakimś szczególnym fanem nienapasionego balonu Nintendo, tak wypada choć raz zobaczyć ów tytuł w akcji - bo statyczne obrazy nie są w stanie pokazać uroku krainy Księcia Fluffa.
Co się tyczy samej rozgrywki, gra pozostaje tradycyjną platformówką 2D, gdzie pokonujemy szereg tematycznych poziomów, zbierając najróżniejsze świecidełka, aby u kresu rozdziału rozwlec po ścianach jakiegoś przerośniętego „szefa”. Ciekawostką jest fakt, że Kirby z racji swej wełnianej aparycji nie jest już w stanie zasysać i przejmować mocy napataczających się wrogów – w zamian za to może jednak zmieniać kształty. Ujrzymy wesołą kulkę przeistaczającą się w długie paski włóczki, przyśpieszającą kroku jako samochodzik, a nawet łagodzącą sobie upadek pod postacią prowizorycznego spadochronu. Prawdziwa zabawa zaczyna się niemniej wraz z końcowym etapem poszczególnych plansz, kiedy to w łapska wpada tymczasowa, unikalna metamorfoza - to tutaj właśnie zobaczymy różowego głodomora siejącego terror gargantuicznym robotem, ścigającego się pustynną terenówką oraz uprowadzającego losowych nieszczęśników latającym spodkiem. Każda mapka to jakaś świeża atrakcja, zatem i bez większego znużenia brnie się dalej, byle tylko ujrzeć uszyte przez twórców dziwy.
[break/]Jak już wspomniałem, czymże by była tego typu produkcja, bez obowiązkowej porcji rzeczy do zbierania, poupychanych tu i uwiedzie po zakamarkach? W trakcie naszej wędrówki natkniemy się przede wszystkim na całe nasypy błyszczących diamentów, aczkolwiek równie ważne okażą się być okazjonalne elementy umeblowania. Kirby w samym centrum Patch Land dochrapie się już na starcie skromnego lokum, które przyjdzie nam udekorować wedle własnego widzimisię dwuwymiarowymi „przedmiotami”. Jest to oczywiście atrakcja dobra dla uzależnionych od naklejek pięciolatków, jednakże gromadzenie tych bubli pozwoli nam też uzupełniać nowe, puste lokale, do których następnie wprowadzać się będą kolejni mieszkańcy, oferujący szereg mniej lub bardziej porywających minigierek. W kwestii czystej rozgrywki, najbardziej opłaca się nałogowo zbierać wypadające z wrogów i zalegające luzem kryształy, co niekiedy odblokuje nam bonusowe plansze, bazujące zazwyczaj na odkrytych wcześniej metamorfozach.
Coraz częściej przychodzi mi marudzić na uderzającą po wielokroć miałkość w ścieżkach dźwiękowych z gier, nie potrafiących zaprezentować przynajmniej jednego zapadającego w pamięć kawałka. Niestety, ale najnowsze dzieło członków Good Feel szczególnie nie wybija się poza ustalone, „rzemieślnicze” standardy, choć są od tego pewne wyjątki - szczególnie przyjemnie łechcą uszy niektóre fortepianowe aranżacje, zdolne w niebywały sposób oddać nastrój „Tkackiej Epopei Kirbiego”. Acz jedna jaskółka wiosny nie czyni, a odświętnie dobrze skomponowane brzmienia to za mało, by przeszyć melomana tym jakże pożądanym, muzycznym dreszczykiem „na dziewięć”. Wypada i wspomnieć o obecności porywająco brytyjskiego narratora, wtajemniczającego gracza między rozdziałami w zawiłości fabuły, co znużyłoby dziecko z ADHD. Po pięciu kawach...
Większy zarzut, jaki można mieć do Kirby’s Epic Yarn, to przedział wiekowy, do którego projekt ten od samego początku jest kierowany. Nie oszukujmy się – wełniane dzieło jest produkcją przeznaczoną przede wszystkim dla "smarków", oferując poziom trudności nie stanowiący wyzwania dla byle orangutana. Bohatera nie da się w żaden sposób uśmiercić, zaś wszelkie wpadki karane są spontaniczną detonacją naszej sakiewki (coś na wzór Sonika, tylko bez zgonu przy zupełnym bankructwie). Jakby tego było mało, żeby przeoczyć większe „znajdźki” trzeba uparcie na ślepo przeć w kierunku mety. Z jednej strony to plus, bowiem pozwala nam się bez stresu napawać niepodrabialnym urokiem projektu, aczkolwiek bardziej zahartowani masochiści z Demon’s Souls wytatuowanym na pośladkach chyba szybko dadzą sobie spokój z ratowaniem przesłodzonego lądu.
Także nowy Kirby jest bezapelacyjnie pozycją nad wyraz urzekającą - z główną wadą w postaci praktycznie zerowego wyzwania dla średnio ogarniętego w temacie gracza. Jeśli zastanawiacie się, czym udobruchać rozwydrzoną zgraję maluchów zdolnych już chwycić za wiilota, to dzieło Good Feel sprawi, że będą oni więcej, niż tylko wniebowzięci. Dorzućmy do tego dwuosobowy tryb multi, a szkraby w ogóle znikną nam z życia na długie godziny. Osobiście niemniej gorąco polecam, aby każdy, nawet najbardziej hardkorowy "zawodnik" dał przynajmniej szansę tej pozycji, ponieważ może ona posłużyć jako idealny tytuł do zrelaksowania się pomiędzy poważniejszymi partyjkami w co innego. Zresztą jak wcześniej napisałem - mamy do czynienia z jednym z najbardziej olśniewających wykonaniem tworów dla Wii, obok którego nie sposób przejść obojętnie.