Limbo
"Świetnie, kolejna gra reklamowana jako dzieło sztuki" - myślałam z nutką sceptycyzmu, kiedy zagraniczne portale zaczynały rozpływać się nad Limbo. O co mi chodzi? Już tłumaczę. Nie cierpię sytuacji, kiedy na pół roku przed premierą dziennikarze i gracze hurtem robią maślane oczy, wychwalając dany projekt pod niebiosa. Kiedy tytuł się już ukaże, należy oczywiście dorównać wcześniejszej „podjarce”, stwierdzając, że ma on same plusy i w ogóle jest idealny... Zaś gra oraz jej faktyczna jakość giną gdzieś w cieniu ogólnego szału uwielbienia. Jasne, nasze hobby może ocierać się o sztukę, ale nie przesadzajmy - takie przynajmniej było moje nastawienie. Było, bo już nie jest - zagrałam w Limbo i coś we mnie pękło. Ta produkcja zburzyła moje ironiczne spojrzenie na świat elektronicznej rozrywki, niczym wiatr domek z kart.
06.08.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
O czym tak właściwie traktuje to dzieło? Przekaz fabularny w stronę gracza jest ograniczony wręcz do minimum - z opisu na stronie internetowej tytułu dowiadujemy się jedynie, iż wziąć udział mamy w enigmatycznej podróży małego chłopca, niepewnego losu swojej siostry. Nic więcej. Interpretacji może być zatem wiele. W zależności od naszej wyobraźni Limbo to gra o utracie niewinności, tęsknocie, czy wreszcie o śmierci. Tak, to ona będzie tutaj motywem przewodnim, a na każdym kroku przypomni nam o tym oprawa - począwszy od małych ciałek zwisających bezwładnie z drzew, skończywszy natomiast na ciągłej, niezwykle obrazowo zwizualizowanej utracie życia przez głównego (i jedynego) bohatera produkcji spod skrzydeł PlayDead. Giniemy tutaj co chwilę, a jednak z jakiegoś bliżej nieznanego nam powodu dążymy do przodu. Do rodzeństwa.
Limbo powiązane jest ze sztuką na wiele sposobów - garściami czerpie ze stylistyki niemieckiego ekspresjonizmu filmowego, tak popularnego w latach dwudziestych ubiegłego wieku. W filmach tamtego okresu, inspirowanych czasem międzywojnia, przełamano konwencje naturalistyczne, jako środki wyrazu wykorzystując niepokojącą scenografię, melancholijną grę światła i cienia czy wreszcie czerń oraz biel jako kolory podstawowe - wyrażając w ten sposób smutek, zagrożenie, strach i samotność. Poprzez oszczędną oprawę, a także całkowity brak muzyki Limbo osiąga dokładnie ten sam efekt. Od razu ostrzegam - nie jest to gra dla dzieci, a kategoria 18+ PEGI ma swoje uzasadnienie. Przygoda pozostawia niepokój w duszy jeszcze długo po odejściu od telewizora…
Minimalizm, jak już wspomniałam, jest tutaj wszechobecny i tyczy się dosłownie wszystkich elementów gry. Brakuje podziału na jakiekolwiek rozdziały - Limbo da się przejść płynnie od początku do końca, nie przerywając "zabawy" ani jednym ekranem doczytywania lub scenką. Owszem, po wyjściu do głównego menu można wgrać pojedyńczy poziom, ale po co? Nie ma statystyk, nie ma paska życia bohatera, nie ma rozpraszających cyferek na ekranie... Nihilizm growy - nic innego. Równie proste jest sterowanie - lewa gałka do poruszania się, X odpowiada za akcję, A za skok. Tyle. Podziwiam twórców, że używając tak skromnych środków przekazu, udało im się zaprojektować tytuł naprawdę skomplikowany pod względem rozgrywki, oferujący zróznicowane zagadki. Po prostu brawa.
[break/]Aby przejść z punktu A do punktu B, nie wystarczy oto biec przed siebie, radośnie skacząc przez okazjonalne przeszkody. Produkt oferuje łamigłówki oparte w dużym stopniu na fizyce obiektów - przesuwamy skrzynie, używamy wind, bawimy się grawitacją, uciekamy przed piłami, latamy na odnóżach komara... Można tak wymieniać jeszcze długo, bo twócy zadbali o spore zróżnicowanie elementów, jakie przeszkodzą nam w dalszej podróży. Duża część zagadek wymagać będzie chwili pomyślunku (przyznać się – ilu z tych, co już grali, utknęło choć na chwilę przy pierwszej skrzynce w wodzie?) lub też precyzji i szybkiej reakcji (zwłaszcza pod koniec). To wszystko sprawia, iż Limbo nie jest łatwe i nie nudzi, a my z sercem w gardle ostrożnie poruszamy się naprzód (nie da się przesunąć ekranu, by obejrzeć dalszą porcję poziomu). Grając, czułam się jak dziecko bojące się ciemności. Brrr.
Na ciężki klimat produkcji składają się przede wszystkim dwa kluczowe elementy - specyficzna, czarno-biała grafiki oraz dźwięk. Po raz pierwszy zdarza mi się doświadczać tak doskonałego wykorzystania światłocienia w grze komputerowej. Tła narysowane są genialnie, tworząc atmosferę wręcz oniryczną - kikuty drzew, falująca lekko trawa, wreszcie kołyszące się zwłoki zwisające z gałęzi... Trzeba zobaczyć to wszystko samemu, nie jestem bowiem poetką, aby oddać to zjawisko słowami. Muzyki nie mamy zaś tutaj jak wspominałam wcale - jedyne odgłosy to te wydawane przez zagrożenia środowiskowe (piły, pająki, komary, toczące się głazy). No i śmierć głównego bohatera - następuje ona tak często, a jednak prawie zawsze okraszona zostaje jakimś przerażającym efektem dźwiękowym... Choć nie wiem, czy nie bywa jeszcze straszniej, gdy tego brakuje...
Limbo jest grą jedyną w swoim rodzaju. Byłoby pozycją może idealną, gdyby nie jedna, dość poważna wada, a mianowicie długość rozgrywki. Owszem, giniemy tutaj na każdym kroku, a i zagadki wymagają zastanowienia się, lecz jeżeli cały tytuł warty według twórców 1200 MSP przechodzi się w jakieś 4 do 5 godzin, to trochę niedosytu na pewno pozostaje. Na szczęście mamy wyjątkowo sprytnie poukrywane znajdźki w postaci świetlistych kul, do których jedyną podpowiedzią są skąpe wyjaśnienia osiągnięć, ale i tak ciężko chyba poradzić sobie będzie bez opisu. Zakończenie również niczego fabularnie nie tłumaczy, chociaż... Właściwie niczego wyjaśniać nie trzeba. Reasumując więc - uważam dzieło to (no dobrze, przełamię się) faktycznie za dzieło sztuki. Piękny, acz niepokojący obraz, który tak naprawdę to my malujemy. Sprawdźcie koniecznie - o ile nie boicie się ciemności.