Assassin’s Creed: Valhalla - toż to przecież Geralt z warkoczykiem ... SKOL! [RECENZJA]
29.11.2020 | aktual.: 30.11.2020 09:51
Na samym wstępie śpieszę z wyjaśnieniami zastosowania takiego, a nie innego tytułu, by nie spotkać się z linczem krótkowzrocznych fanów, dzierżącego dwa nagie miecze, wiedźmina. Od czasu premiery pierwszej części przygód o niezłomnych zabójcach kryjących się w mroku, byłem zafascynowany tym, w jaki sposób studio Ubisoft starało się przedstawiać swoją produkcję. Zafascynowała mnie historia Ezio Auditore z Florencji, tak znamienicie poprowadzona w dalszych odsłonach - Brotherhood i Revelations. To była przygoda, za którą można się stęsknić, ale nie oznacza to, że seria stanęła w miejscu.
W interwałach zazwyczaj roczno-półtorarocznych, ukazywała się nowa część serii, a to poprowadzona w czasach kolonizacji Ameryki Północnej, a to w czasach rozkwitu przemysłowego Anglii lub tak jak ostatnio - cofając gracza do starożytnego Egiptu / Grecji. Od premiery Origins, która mocno namieszała w sadze Assassins Creed, pojawiła się nieoficjalna kontynuacja tej samej mechaniki na zasadzie kopiuj-wklej - Odyssey. W momencie gdy pojawiła się wzmianka o kolejnej części - Valhalla, nieco się przeraziłem. Miałem bowiem przed oczami kolejną kopię kopii gry, opartą na tych samych mechanikach, które do znużenia znamy. Spodziewałem się gry nudnej i powtarzalnej, a dostałem wciągający miks God of War, Dark Souls oraz wspomnianego na początku Wiedźmina. Grę, która nareszcie czerpie garściami z najlepszych pomysłów innych gier i wprowadza serię na całkiem nowy tor. I choć mechaniczne to wciąż ten sam dobry Assassyn, to fabularnie twórcy dokonali cudu!
Słowami wstępu
Odkąd zobaczyłem pierwszego Assassyna w akcji na konsoli kolegi ze studiów, byłem zdumiony rozmachem Ubisoft w kwestii odwzorowania średniowiecznych budowli. Z utęsknieniem wyczekiwałem przeniesienia portu również na komputery osobiste, co było mocno ogłaszane jakiś czas po premierze pierwszej części. Mało kto wie, że AC miało być domyślnie tworzone TYLKO pod konsole, ale dzięki błaganiom wielu graczy i szybkim ugięciu się studia, decyzja o tworzeniu przyszłych odsłon w tym samym czasie, uradowała nasze serca. Na przełomie lat zasada tworzenia kolejnych części mocno opierała się na schemacie werbunku nowego członka, wpojeniu mu do łepetyny credo zakonu i odsuwaniu od ważnych urzędów "tych złych". W pewnym momencie jednak przesyt powtarzalności sprowokował studio do podjęcia radykalnych działań w efekcie których, avatar gracza wybierał opcję zostania Assasynem, gdyż rodziło to większą szansę na powstrzymanie przeciwnika.
Od czasu premiery Origins, rozgrywka w AC przeszła konkretny lifting. Studio postanowiło ponownie cofnąć czas i przedstawić nam podwaliny serii. Starożytny Egipt i Grecja były świetną decyzją na ukazanie kunsztu graficznego i wprowadzeniu nowoczesnych mechanik rozgrywki. Oprócz ogromnego i pełnego detali świata gracz stawał nad większym wyborem walki otwartej, aniżeli jak to odbywało się w poprzednich wersjach - w których pozostawaliśmy w cieniu. Ulepszeniu poddana została mechanika, która w znacznym stopniu pozwalała naszej postaci na dynamiczniejszy rozwój nie tylko wyposażenia, ale i postaci. Twórcy wprowadzili coś na zasadzie poziomów rozwoju, które znacząco ułatwiały rozgrywkę, ale i stawały się utrapieniem podczas dalszej zabawy. Działo się tak bowiem, gdyż zautomatyzowano wyrównanie poziomu naszej postaci do przeciwnika co niestety często prowadziło do kuriozalnych sytuacji, w których przeciwnicy na początkowych mapach byli łatwi do zgładzenia, a potem stawali się w magiczny sposób trudniejsi. Nie spodobał mi się w serii właśnie ten "level scaling" który na szczęście został w najnowszej części poprawiony. Studio przede wszystkim postawiło na unowocześnienie dobrze odebranych mechanik, ale i uproszczenie tych związanych z poziomowaniem postaci i rozwojem ekwipunku. A jak to wygląda w praktyce? O tym dalej.
Ku Valhalli!
Tym razem twórcy postanowili wpleść historię zakonu Assasynów w nordycką opowieść o więzach krwi, przeznaczeniu i losach wikingów poszukujących nowego domu. W grze ponownie uświadczymy retrospekcji z czasów teraźniejszych, w których grupka zapaleńców pragnie za wszelką cenę powstrzymać apokalipsę na ziemi, przeszukując archiwa DNA. Tak trafili właśnie na historię Eivor'a, którego rzecz jasna przyjdzie nam pokierować. Z racji początkowego wyboru płciowego, wybierzemy czy pokierujemy silnym mężczyzną, czy powabną kobietą. Zabawę rozpoczynamy rzecz jasna od prologu, w którym dowiadujemy się o dawnej historii naszej postaci, co pozwala jeszcze łatwiej zrozumieć jej rozterki życiowe. Prowadzeni przez wioskową wyrocznię i trudny los, wykonujemy drobne zadania i eksplorujemy świat ośnieżonej Norwegii, która jak na pierwszą lokalizację, okazuje się ogromną mapą. Jakbym miał ją przyrównywać, to chyba byłoby to całe Skelige.
Wraz ze swoim bratem krwi dokonujemy przewrotu politycznego, co w ostatecznym efekcie decyduje o naszym dalszym losie. Wraz z grupą najwierniejszych poddanych opuszczamy śnieżne tereny krańca świata, by skierować się do Anglii, w której lata temu, osiadły pierwsze oddziały Normanów. Gdy przybijamy na miejsce, okazuje się, że z radosnego powitania nici. Klany się rozpierzchły, zawarły nowe sojusze lub zostały wyniszczone przez tutejsze zbrojne oddziały Sasów. By móc rozpocząć od nowa, zakładamy własną osadę - Kruczą przystań i postanawiamy nawiązać nowe sojusze. Te, będą nam potrzebne, by zjednać sobie mieszkańców, ale i pomóc w trudach wojny, polityki a przede wszystkim, gospodarki. Mimo że seria przyzwyczaiła nas do jednej linii fabularnej, w Valhalla mamy ich nawet kilka. Można by rzec, że misje główne w znacznym stopniu zazębiają się ze sobą, przedstawiając losy przyszłych zdobywców, ale i zahaczając o mistycyzm mitologii nordyckiej, wizje i oczywiście - wspólny los zakonu ukrytych.
Wielozadaniowość w AC: Valhalla to duży plus, gdyż nie uświadczymy już takiej powtarzalności jak w poprzednich odsłonach. Misje główne opierają się bowiem o aspekty związane z podbojami, narkotycznymi wizjami z bóstwami oraz w mniej lub większym stopniu, wspólnymi problemami z zakonem templariuszy. Gracz lawiruje między nimi w sposób zdecydowany, poświęcając im tyle czasu ile potrzeba, a gdy najdzie mu znudzenie, nic nie stanie na drodze, by zająć się czymś innym. Świat gry jest bardzo mocno rozbudowany, więc twórcy postanowili wprowadzić drobne zadania poboczne, określane mianem wydarzeń. Opierają się one zazwyczaj na rozwiązaniu danego problemu na miejscu gdzie zostało ono zlecone. Są to szybkie misje, raptem kilkuminutowe, które nie tylko świetnie uzupełniają historię główną, ale i staną się świetnym sposobem na dodatkowe punkty doświadczenia. A jak zechcemy pobawić się w zwiedzanie to powodzenia ... mapa Anglii jest ... OGROMNA!
Mają rozmach ...
Anglia jest ogromną wyspą. Ubisoft poświęcił wiele czasu, by ją odpowiednio uszczuplić, zachowując przy tym jej układ terytorialny. Otrzymujemy więc stosownie skrojony kontynent, podzielony na pomniejsze prowincje. Każda z nich charakteryzuje się poziomem siły naszej postaci, informując nas czy damy radę w tej chwili wykonywać tam zadania główne. Tak jak w poprzednich częściach gry, do naszej dyspozycji oddano punkty orientacyjne ze skokami wiary, ujawniające nam pobliskie tereny. Tym razem pełnią one funkcję filarów szybkiej podróży, gdyż mapę możemy odkrywać także samodzielnie. Jak dla mnie mapa jest nieco za duża, gdyż korzystając nawet z samych punktów kontrolnych i poruszania się od nich konno, tracimy stanowczo za wiele czasu by dotrzeć do miejsca zadania.
Na każdej mapie znajdują się skarby i misje poboczne określane początkowo świecącymi kropeczkami. Dochodząc w ich bliższe rejony lub wykupując stosowne mapy u kartografa, jesteśmy w stanie je odpowiednio zidentyfikować. Mogą to być drobne zadania poboczne, artefakty do zebrania, a nawet unikalne surowce, potrzebne do rozwoju naszej osady. Mamy również do czynienia z elementami wyposażenia postaci i księgami umiejętności, dzięki którym należycie przygotujemy się do walki z przeciwnościami losu.
Eksplorując dzikie tereny Anglii spotkamy się z czterema podstawowymi surowcami, które zdobywać będziemy polując, niszcząc kamienne bryły oraz otwierając skrzynie ze skarbami. Pomogą one nam ulepszyć ekwipunek, ale tylko w kwestii podniesienia jego poziomu jakości. Nie będzie tak łatwo jak to było w poprzednich częściach że mogliśmy ulepszyć je pod poziom postaci - tu działa to w zupełnie inny sposób, który znacznie polepsza odbiór zabawy. Znajdując odpowiednie surowce będziemy w stanie podnieść jakość wyposażenia, a także umieścić w nim runy, zwiększające jakąś specyfikę postaci.
Nie mogło zabraknąć artefaktów do zbierania, tajemniczych ksiąg, a także pozostałości imperium rzymskiego, za które możemy zostać hojnie obdarowani. Elementów do zbierania jest wiele, ale nie zaśmiecają one mapy w tak dużej mierze jak w poprzednich częściach.
Nowa droga
Przybijając do nowego lądu, musimy odpowiednio rozwinąć osadę. By tego dokonać, potrzebujemy unikalnych surowców, które zdobędziemy tylko podczas terytorialnych najazdów. Te wykonujemy wraz z naszymi towarzyszami zebranymi podczas dalszych przygód, odpowiednio ulepszając ich w niedawno zdobyte wyposażenie. Najazdy są bardzo dynamiczne i skupiają się na dwóch ważnych aspektach - walce i grabieży. Po odpowiednim uszczupleniu szeregów wroga musimy przystąpić do uszczuplania ... zasobów. W tym celu otwieramy rozsiane po terenie skrzynie, zdobywając w ten sposób upragnione surowce. Te pozwolą nam na wybudowanie określonych budynków, podnosząc w ten sposób poziom osady. A im wyższy on będzie, tym podskoczy jego jakość.
Dzięki takiemu zabiegowi w osadzie pojawią się nowe twarze oferujące nam lepsze wyposażenie lub przyczyniające się rozwoju naszej postaci. Inwestowanie w budynki biesiadnicze, da nam dostęp do organizowania hucznych imprez, które przez określony czas podnoszą nam wszystkie statystyki postaci - ot taki game boost. W osadzie znajdziemy także wiele budynków użyteczności publicznej - od rybaka po myśliwego, który zlecać nam będzie misje dotyczące zbieractwa pochodzenia roślinnego. Tatuażysta zadba o naszą prezencję a lokalna szamanka przygotuje grzybki na mityczną podróż w głąb umysłu. Wypełnianie takich zadań wiązać się będzie z nagrodami. Podobnie będzie w przypadku zakonu ukrytych, który po wybudowaniu w wiosce, będzie pełnił funkcję bazy wypadowej, dodając m.in polowanie na wysoko postawionych templariuszy.
Rozwój w dobrym kierunku
Wspomniałem o rozwoju elementów wyposażenia. Po zebraniu pancerzy, broni jedno oraz dwu ręcznych, łuków ... możemy rozwinąć je w ekwipunku dzięki podstawowym surowcom. By nadać im lepszej klasy, skorzystamy z usług miejscowego kowala, lecz ich przydatność w dużej mierze polegać będzie na zdobytych umiejętnościach. W trakcie zabawy uzyskujemy punkty doświadczenia, których pula za każdym razem jest taka sama. Wykonując zadania główne otrzymujemy najwięcej punktów, aniżeli za walkę czy polowania. Należy więc baczną uwagę kierować ku zadaniom fabularnym. Zniesiono w ten sposób poziomy, by jeszcze lepiej dopasować postać pod regiony. Nie będzie więc debilnej sytuacji, w której nasza postać na wyższym poziomie ekwipunku będzie miała problemy z każdym pokonanym wcześniej wrogiem.
Za każde wypełnienie czary doświadczenia, otrzymujemy 2 punkty umiejętności. Te wydajemy w bardzo rozbudowanym drzewku umiejętności, opierając się na trzech drogach rozwoju - niedźwiedzia, kruka i wilka. Określają one walkę bezpośrednią, dystansową i w ukryciu, idealnie się dopełniając. Wiele z elementów drzewka zwiększa nasze bazowe statystyki (jak w PoE), ale są również umiejętności pasywne. Pozwalają one na dodatkowe rozwinięcie postaci lub dopakowanie jej w komórki adrenaliny. Zbierając podczas gry księgi talentów, przyjdzie nam otrzymywać bardzo silne ataki.
Te aktywujemy podczas walki, zużywając paski adrenaliny. Są to ataki bazujące na bezpośrednich i dystansowych. Są one zadziwiająco skuteczne w boju, choć niekiedy nierozsądnie będzie z nich skorzystać, jeśli odpowiednio nie uszczuplimy obrony przeciwnika.
Walka która satysfakcjonuje
Potyczki zawsze były nieodzownym elementem serii. Tym razem nie jest tak, że postać jest jednoosobową maszynką do zabijania i zawsze się sprawdzi tam, gdzie armia nie dojdzie. Walka - przynajmniej na początku zabawy - sprawiać będzie niemałe trudności, gdyż przeciwnicy chętnie wykorzystują teren i swoje wyposażenie. Zdarzać się będzie atakować nam ciężkie warownie lub podczas najazdów, stawać oko w oko w uzbrojonym po zęby oddziałem. Ogólnie wrogów możemy podzielić na 3 rodzaje. Pierwszym jest tzw. mięso armatnie, które pokonywać będziemy szybko i bez problemu, no chyba, że damy się otoczyć. Drugi rodzaj przeciwnika to generałowie, posiadający lepszą obronę, a i potężniejsze ataki. Na końcu mamy więc postacie najsilniejsze, z którymi wielokrotnie zetkniemy się podczas misji fabularnych.
W zadaniach pobocznych wielokrotnie zetkniemy się ze zwierzętami legendarnymi lub mitycznymi bohaterami, z którymi walki należą do najcięższych. Nie ważne będzie jak silni się staniemy gdyż przeważać w nich będzie nie tylko umiejętność stosowania uników, a wybór odpowiedniego wyposażenia i biegłość w umiejętnościach. Nagrodą będą za to dodatkowe punkty doświadczenia oraz unikalne przedmioty. Często na mapie pojawią się najemnicy - znani z poprzednich odsłon. Tym razem nie będą to postacie, które nachalnie pchają się do nas. Walka z nimi będzie nie lada wyzwaniem!
Ależ ten świat piękny
Na tę chwilę spędziłem w grze ponad 90 godzin, co z automatu przebiło czas spędzony na przejściu trzeciego Wiedźmina wraz ze wszystkimi dodatkami, masterując świat do maksimum. Do dokończenia pozostało mi sporo wydarzeń oraz kilka zadań pobocznych. Uległem jakości świata oraz przystępnej mechanice, która nie powoduje u mnie takiego znużenia jak w przypadku Odyssey. Assassin’s Creed: Valhalla posiada w sobie coś unikalnego co powoduje, że chcemy zagrać nieco dłużej. Na pewno jest to zasługa fenomenalnie napisanej ścieżce fabularnej, która oferuje wiele ciekawych rozwiązań i zwrotów akcji. Niekiedy zadania poboczne potrafią być o niebo lepiej napisane niż w przypadku zadań głównych, biorąc pod uwagę nawiązania do popkultury - horkruksy z Harrego Pottera, wioskowy pięściarz z One Punch Man lub pewien muzyk z Prodigy ... smaczków jest ponad miarę :)
Czy warto dać szansę nowej odsłonie serii? Jako gracz, który ma za sobą wszystkie pełnoprawne części komputerowej odsłony, napiszę tak - warto. Mimo kilku powtarzalnych schematów gra czerpie garściami z pomysłów innych gier, tworząc unikalne zbiorowisko. Jeśli pokochałeś sagę komputerowego Wiedźmina, dobrze znosiłeś brutalne odpały Kratosa a w For Honor czułeś się idealnie, to właśnie nowa odsłona serii o zakapturzonych zabójcach będzie w sam raz.
PS: Nareszcie wyrzuciłem z siebie tę lekką publicystykę zawczasu, bo z utęsknieniem oczekuję Cyberpunk 2077!