Battlefield V (Alfa) — Quo Vadis serio?!
Za namową mojego Battlefieldowego mentora Pangrysa, kilka lat temu porzuciłem moją ukochaną serię Call of Duty, na rzecz bardziej rozbudowanej i postawionej na współpracę rozgrywki wieloosobowej. Dzięki takiej decyzji, raz na zawsze odciąłem się od powtarzalności amerykańskiego tasiemca w spokoju sącząc złociste trunki po każdej wygranej bitwie. Od momentu pierwszego spotkania z nową serią, wiedziałem że wybór był słuszny - zróżnicowanie i otwartość map, duże pole do popisu umiejętności, pojazdy... wojna totalna. Od czasu przesiadki na Battlefield: Bad Company 2 coraz częściej otrzymywałem zaproszenia do zamkniętych testów nowych wersji oraz dodatków, dzieląc się poznanym kontenetem ze społecznością oraz twórcami.
Prawie dwa lata temu studio DICE wydało kolejną już część gry, tym razem poruszającą okrutne realia pierwszej wojny światowej. Tytuł otrzymał odświeżoną mechanikę oraz ładniejszą oprawę graficzną, choć jednocześnie trochę oberwało się graczom lubującym ogień automatyczny oraz szybkostrzelne pojazdy opancerzone. Jakiś czas po premierze pękła bańka z zapowiedzią kolejnej części. Smaczku dodawał fakt iż studio pracuje nad tytułem skupiającym się na wzmaganiach z czasów II wojny światowej. Dla mnie bomba - pomyślałem - mimo że kilka miesięcy temu podobny zabieg wykonała seria CoD. Przecież nie mogą tego skopać...
Będzie... wtórnie
Pamiętam jakby było to wczoraj. Pierwsze wpis o BF4 na portalu, od którego zacząłem moją przygodę z blogowaniem. Mimo iż był krótki, treściwy i na temat, to od tego czasu moje blogowe realia się zmieniły. Postanowiłem nieco więcej naskrobać, gdyż widzę że seria nie idzie w tę stronę w którą powinna. Po pierwsze -> zaproszenia. Jak na zbliżającą się wielkimi krokami premierę kolejnej części wojennych wzmagań wieloosobowych przystało, studio DICE ponownie dzieli się swoją pracą z graczami, udostępniając dla wybranych zamkniętą wersję gry. Przed otwartą Betą na skrzynki mailowe wyselekcjonowanej grupy graczy, trafiają stosowne zaproszenia do wersji Alfa. Taki wyrzut ze strony studia, to specjalny ruch mający na celu sprawdzenie stabilności produkcji przed wypuszczeniem jej na szerszy rynek ze statusem Bety.
Jak zauważył mój dobry kolega, nowa odsłona Battlefielda - to poprzednik w nowej skórce. Mechanika, fizyka a nawet grafika ma w sobie te same standardy które zostały wykorzystane w odsłonie z końca 2016 roku. Mimo wplecenia w rozgrywkę klimatu II wojny światowej, poza drobnymi zmianami pozostano przy tym samym aspekcie rozgrywki. W filmach promocyjnych, wielokrotnie poruszano nowinki w rozgrywce oraz zastosowaniae w rozgrywce większej ilości elementów survivalowych. W ten sposób powstał zamysł stworzenia z nowej odsłony, grę opartej na trybie battle-royale (wszyscy na wszystkich), co niestety w żaden sposób nie współgra z ogólną tematyką serii.
Tym co zwraca po kilku minutach zabawy naszą uwagę, to rezygnacja z trybu Rambo dla opornych. Oznacza to porzucenie możliwości przenoszenia dużej ilości amunicji i ciągłe pilnowanie naszego ekwipunku. Sprawa jest o tyle problematyczna że jeśli chcemy uzupełnić podstawową amunicję oraz zdrowie, potrzebujemy znaleźć specjalne skrzynie rozsiane po mapie. W tym momencie włącza się istny BÓL DUPY - zdrowie się samo nie zregeneruje. Najczęściej przy poszukiwaniu takowych złóż, zostaniemy zabici gdyż stajemy się łatwym celem. Inną drogą jest możliwość zebrania takowej paczki amunicji przy zwłokach zabitego żołnierza, ale jeszcze trzeba do niego dobiec.
Śmierć nadejdzie... jutro
Kolejnym aspektem dość nieudolnej rozgrywki jest widmo śmierci permanentnej. Chodzi głównie o to że w poprzednich częściach mogliśmy pominąć możliwość oczekiwania na wskrzeszenie przez towarzysza broni lub rezygnacji w momencie gdy przeciwnik zaczaił się w miejscu naszej agonii. Tym razem umierać będziemy dłużej... bez pominięcia szybszego zgonu. Sprawa o tyle debilna, gdyż często dochodziło do sytuacji że w pobliżu brak było po prostu medyka, lub osoby która podjęła by się takiej czynności. Tak na dobrą sprawę rozumiem takowe zagranie, gdyż klasa ta na testowanej mapie była po prostu zbyteczna.
Nic tak nie wpływa na dobry napływ adrenaliny jak udany team-kill lub atak na nic nie spodziewających się przeciwników. W przypadku wcześniejszej Alfy mogliśmy zaobserwować w mediach społecznościowych wiele filmów z wykorzystaniem rakiet V1. By móc wezwać wsparcie, trzeba spełnić dwa ważne warunki podczas rozgrywki. Po pierwsze należy zostać kapitanem drużyny, gdyż tylko w ten sposób dysponujemy zebranymi podczas walk punktami. Druga sprawa to ilość punktów. By wezwać atak rakietowy przez radio, potrzebujemy takowych ponad 40.000, co w praktyce przekłada się na kilka zdobytych punktów i minimum 13 zabitych... na każde 4 osoby w drużynie. Nie muszę chyba dodawać że jest to piekielnie trudne?
Na potrzeby tej przykrótkiej recenzji nagrałem ten krótkawy filmik z mojej pierwszej rozgrywki gdzie uczyłem się nowej mechaniki gry. Mimo iż tytuł oferuje całkiem sporo jak na Alfę, to po 3‑4 rozgrywkach musiałem ją wyinstalować, gdyż moja cierpliwość się skończyła.
Dać szansę, czy nie?
Jak na razie jestem na nie. Z jednej strony otrzymujemy nowe ramy czasowe i historyczne w postawionej na wojnę totalną produkcji, ale z drugiej to wciąż ten sam Battlefield 1 w nowej skórce wizualnej. Brak efektu wow przy pierwszym i kolejnym uruchomieniu. Być może DICE chciało przekonać się czym jest skok na kasę, wzorując się na tasiemcowym CoD? Nie mam pojęcia. Najbardziej się jednak boję że Battlefield V podzieli los Hardline, które mimo dość średniego przyjęcia było dobrą, choć mało grywalną częścią. Jako wielki fan serii Battlefield nie skreślam jeszcze części 5, gdyż wiele może się jeszcze zmienić względem otwartej dla każdego Bety oraz względem ostatecznej wersji gry. Ale na to musimy po prostu poczekać. A 6 września startuje otwarta beta...