Max Payne 3

Mówi się, że na dobre gry warto czekać. Chociaż ostatnimi czasy stwierdzenie się jakoś nie sprawdzało, tak w przypadku Max Payne 3 wreszcie okazuje się na nowo prawdziwe. Wielokrotnie przekładana data premiery niby zwiastowała porażkę projektu, miłośnicy postaci nowojorskiego gliniarza wieszali na ekipie Rockstar z Vancouver przedwcześnie psy za ogolenie mu głowy i wysłanie w „tropiki”. Nie wierzono też, iż ktoś inny niż Remedy może pociągnąć historię bohatera, nie gubiąc po drodze charakterystycznego klimatu pierwszych odsłon serii. Trudne to było zadanie, postarać się udobruchać fanatyków, równocześnie biorąc pod uwagę lata, które minęły od premiery drugiej części gry oraz to, w jaki sposób zmienił się przez ten czas rynek - jednak udało się. Na półce z klasycznymi pozycjami właśnie wylądowała kolejna.

21.05.2012 | aktual.: 01.08.2013 01:45

Odbiór produktu jest „uczuciowo” trudny. Nie chce się wierzyć, że przedstawiany wrak człowieka, łykającego prochy przeciwbólowe i popijającego je szkocką, to ukochany Max. Choć wciąż fizycznie całkiem sprawny, niemniej zmęczony życiem, zramolały, zwiotczały. Obiecywano mu proste zajęcie na starość (bo tak wyglądało ochranianie wpływowej brazylijskiej rodziny), tymczasem zagrzebał się w krwawym bagnie po czubek głowy. Dostał szansę, a zawiódł kogoś po raz kolejny. W dramatycznych okolicznościach postanawia wziąć się wreszcie za siebie, czego wyraz to właśnie między innymi zmiana fryzury. Ale twardziel nie jest już Rambo. Więcej razy ląduje na plecach, niż wzorem uzbrojonych po zęby kocurów na czterech łapach. Dostając od losu po głowie dąży jednak systematycznie do celu, po drodze wpasowując elementy układanki, której jest częścią. Poznając napisany przez kogoś innego scenariusz farsy, w której zagrał główną rolę...

Zabrzmi pewnie sztampowo, lecz dawno nie czułem się tak usatysfakcjonowany po zakończeniu wątku fabularnego. Mamy do czynienia z dorosłą, świetnie napisaną historią, przedstawianą w formie wielokrotnej retrospekcji. Rzucani jesteśmy na osi czasu w tył i w przód, w klasycznym skórzanym prochowcu zimową nocą opróżniając magazynki w stronę gangsterów gdzieś na dachach budynków w Nowym Jorku, by za chwilę w pełnym słońcu Sao Paulo mierzyć się z przeważającymi siłami skorumpowanej policji. Posyłać do piachu wrogów nad grobem żony i córki, a za moment badać sprawę ataku na jacht w Panamie. Pięknie wyreżyserowane wstawki przerywnikowe na silniku gry przechodzą płynnie w akcję. Nie uświadczymy charakterystycznych dla serii stron z komiksów, ale postarano się o podobny efekt – dynamiczne robienie zdjęć oraz zestawianie z sobą kadrów, połączone z nakładaniem na obraz fragmentów wypowiedzi postaci.

Obraz

Gracz bierze aktywny udział w wysokiej jakości, bardzo wiarygodnym filmie. Jeśli ktoś jeszcze dotąd nie wychwalał skłonności Rockstar do przywiązywania wagi do szczegółów, teraz zacznie. Max już gdy bierze łyk whisky, porusza palcami obejmującymi butelkę. Pociąga widocznie za cyngiel broni, z komory wyskakują lśniące łuski. Chowając się za murem faktycznie naciskamy ciałem na twardą powierzchnię. Podczas walki na szczycie targanego eksplozjami budynku, przy wstrząsie przewracamy się za każdym razem inaczej na ziemię, tak jak wrogowie - tutaj należy oczywiście wspomnieć o wykorzystaniu technologii Euphoria, „zachowaczego” generowania animacji, dzięki czemu ma się poczucie walki nie z botami, lecz ludzkimi przeciwnikami. Lokacje także pełne są drobnych smaczków, różnorakich elementów wyposażenia wnętrz, śmieci czy zarośli. Idziemy od początku do końca mapy po sznurku, po z góry zaplanowanej przez twórców ścieżce, niemniej ma się stale wrażenie, że wszystko jest część większego świata.

[break/]Nieprzyjaciele zawsze pojawiają się w tych samych miejscach i Max Payne 3 jest oparty na masie efektownych, skryptowanych momentów. Nie każdy lubi takie podejście - mi osobiście nie przeszkadzało ono ani trochę. Pomagało nawet, gdyż zabawa jest nieprzeciętnie trudna. Nawet przy korzystaniu z uproszczonego celowania oraz nagminnego stosowania spowolnienia czasu, zdarza się kląć na pewne fragmenty gry. Powtarzalność sytuacji pozwala opanować, kto nam gdzie wyskoczy po zrobieniu w danym pomieszczeniu kroku dalej. Często przydaje się świeżo wprowadzony motyw zemsty. Kiedy mieliśmy w zapasie choć jedne życiodajne środki przeciwbólowe, zamiast zginąć od błędnej kuli, dostajemy kilka sekund na odstrzelenie tego, kto by nas ubił oraz stanięcia na nogi. Po skończeniu fabuły znajomość obłożenia lokacji przydaje się też w trybach wybijania zbirów na punkty oraz za czas. Sama wielogodzinna historia, pełna bonusów dla chętnych (wskazówki, postacie drugoplanowe, fragmenty złotych broni, telewizory), podobnie jak dobry film aż się prosi o ponowne odtworzenie, a dodatkowe opcje jeszcze wydłużają żywotność produktu. Tymczasem na deser ponadto multiplayer...

Obraz

Tutaj przyznam mam ciut mieszane uczucia. Zabawa jest ogólnie przednia. Mordowanie się jeden na jednego lub drużynowo to standard, bardziej oko przyciąga wcielanie się w Maksa, stawiającego czoła innym, a także wojny gangów. Po 8 chłopa z dwóch grup staje przeciw sobie i rywalizuje na przestrzeni kilku misji o odmiennych założeniach. Wszystkie połączone są fabularnie, jest osobny komentarz narratora. Wygrana lub porażka w danym etapie wpływa na dalszy. We wszystkich trybach zdobywamy doświadczenie oraz pieniądze (zbierane też z ciał), by potem uzyskać lepsze wyposażenie, umiejętności specjalne plus elementy garderoby, mające wpływ na rozgrywkę. Zajmujące, niemniej po sieci irytuje kilka rzeczy. Między osłonami nie da się szybko przeskoczyć, co często kończy się zgonem. Gra samą chęć wejścia za przeszkodę nie zawsze załapie, podobnie jak próbę wdrapania się na nią. Bywają momenty rodem z Matriksa, gdzie przeciwnik wyskakuje w bok, spowalnia czas (nota bene to akurat fajnie rozwiązana sprawa, bo efekt jest obszarowy, nie powszechny), spada z dachu i… znika w posadzce. Żeby za chwilę niczym z procy wylecieć spod ziemi w powietrze. Częste jest pojawianie się po zgonie tuż pod lufą nieprzyjaciela. W końcu zaś strasznie dużo czasu zabiera rozpoczęcie rozgrywki – czekanie, wczytywanie…

Graficznie Max Payne 3 to ścisła czołówka obecnych gier. Mamy tekstury wysokiej jakości, zmiany starannie przygotowanej scenografii zapobiegają monotonii, piękne wypadają wybuchy, przy ostrych wymianach ognia w powietrzu lata pełno śmiecia, nic nie zwalnia (chociaż nie ukrywam, że tytuł potrafił niespodziewanie wyjść do menu konsoli). Zachwalałem przywiązanie do szczegółów i pozwólcie, że pozachwycam się jeszcze na kilku przykładach. Koszula na bohaterze zagniata się w zależności od stawianych kroków. Po wejściu w kałużę krwi zostawiamy za sobą ślady. Ciuchy moczą się w wodzie, a potem powoli schną na plecach. Były gliniarz niejedną ma twarz - niszczą się na nim ubrania, mierzwi włos na głowie, dochodzą nowe blizny. Broń nie znika w bezdennej kieszeni, lecz jest niesiona. Celnemu strzałowi w łeb towarzyszy charakterystyczny błysk, zaś zdjęcie ostatniego wroga aktywuje spowolnioną animację zgonu, którą można przedłużyć i jeszcze dorzucić kilka pocisków... O wykonaniu giwer też by się dało sporo napisać, jest tak dobrze. Udźwiękowienie wypada porządnie, choć niezapomniany motyw przewodni ginie gdzieś w gąszczu brazylijskich nut. Teksty za to świetne i jest ich całe mnóstwo – Max stale prowadzi monolog, kwituje celnie zastaną sytuację. Roztrząsa głupie odnalezienie środków przeciwbólowych, śladu czy zapowiada, co ma zamiar zrobić dalej, kiedy biegamy bez sensu po lokacji. James McAffrey w roli Payne’a zasługuje na szacunek, acz pozostali aktorzy naturalnie również. Dobra robota.

Obraz

Produkt powinien przemówić tak do świeżego odbiorcy, jak też fanów marki - na których czekają liczne ledwo dostrzegalne nawiązania, opcja swobodnego celowania, tudzież klasyczne modele postaci Maksa (z poprzednich odsłon), a nawet zabawa na starych zasadach... Wkurzać potrafi niemożność przewinięcia scenek, ale też zasłaniają one dogrywanie etapu w tle. Są momenty "zacinki", gdy ciągle nas rozwalają, lecz tym większa satysfakcja z ich przejścia. Skrypty nie każdy przełknie, tylko że dzięki nim wspomnicie potem pewien przelot helikoptera ponad dzielnicą, zapadnięcie się dachu czy zjazd na łańcuchu. Cieszą też wyraźne inspiracje filmowymi wyczynami Johna McClane, chociaż Payne nigdy nie zatraca swojej tożsamości na rzecz bycia kalką popularnego bohatera Szklanej pułapki. Dla samej fabuły warto byłoby tytuł ten nabyć, bo do przejmującej historii chce się wracać, a tu wypada także ponabijać punkty i czas w dodatkowych trybach oraz postrzelać się online z przyjaciółmi. Bogata gra. Świetny, bolesny powrót legendy. W dodatku po polsku - na konsolach za moment poprzez łatkę, a na PC od razu.

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)