Mount & Blade: Warband
Po Ogniem i Mieczem, kolejny raz z radością przyszło mi recenzować tytuł z serii Mount & Blade - tym razem dzieło TaleWorlds o podtytule Warband, które wprowadza szereg większych i mniejszych zmian. Te znaczące dotyczą przede wszystkim trybów rozgrywki, a w tym chyba najbardziej wyczekiwanej przez graczy możliwości szarpania z innymi po sieci. Oprawa graficzna również doczekała się kosmetycznych poprawek, lecz sama formuła gry właściwie nie uległa zmianie. Co za tym idzie, szykujcie się na godziny wyśmienitej zabawy.
25.05.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:49
Warto na wstępie zaznaczyć, że to pozycja skierowana do szerokiego grona odbiorców - osób, które styczności z Mount & Blade jeszcze nie miały, brakowało im trybu multiplayer w wersji podstawowej lub (tak jak ja), po prostu uwielbiają całą serię i w pokoju posiadają jej mały ołtarzyk. Warband jest w ogromnym stopniu modyfikowalne, choć niestety dodatki z pierwszej części nie zadziałają - ale zapaleńcy już pracują nad nowymi i konwertowaniem tych starszych. Niemniej to w dalszym ciągu dobra gra RPG ze sporą dawką rześkiej akcji. Nareszcie twórcy postanowili zreorganizować cały samouczek, więc teraz każdy laik przyswoi sobie szybciutko potrzebną wiedzę. Projektanci oddali nam do dyspozycji obóz szkoleniowy, gdzie od nas zależy w czym w danej chwili chcemy się wprawić. Wystarczy podejść do odpowiedniej osoby i porozmawiać, a ta przyuczy nas fachu.
W końcu też objaśniono podczas treningu, jak właściwie atakować - dotąd trzeba było robić wszystko „na czuja”, do momentu aż się udało. Co prawda na dobrą sprawę nie stanowiło to bardzo uporczywego problemu, gdyż sterowanie w Mount & Blade wypadało intuicyjnie i nadal tak jest, no ale zawsze... A skoro już mowa o opanowaniu wojownika, należy odnotować fakt, że rzecz została nieco usprawniona. Zdecydowanie wygodniej teraz uderzyć kogoś mieczem, gdy szarżujemy koniem plus - co ciekawe, w grze pojawiła się też możliwość wyprowadzenia kopniaka. Różne motywy odkrywamy z biegiem czasu - kiedy pierwszy raz wykonamy jakąś czynność pojawi się na ekranie informacja uzupełniająca, co znacząco ułatwia start, szczególnie tym nieobeznanym.
Gdy zainteresujemy się rozpoczęciem zabawy w trybie dla samotnego gracza, zaskoczy nieco bardziej rozbudowany system tworzenia postaci. Poza tradycyjnym kreowaniem wyglądu, pojawia się dobór umiejętności, cech i punktów biegłości posługiwania się bronią, po czym odpowiadamy na pytania, które tworzą charakterystykę bohatera - co ma spory wpływ na późniejszą zabawę. Liczy się chociażby to, czy pochodzimy z biedoty, czy arystokracji. Pierwsi będą mieli cięższą drogę, aby wspiąć się na szczyty władzy i podobnie sytuacja ma się z kobietami – tych niegdyś nie traktowano jako potencjalne wojowniczki, toteż zebrać im armię wojaków nie było łatwo. Wybieramy też sztandar - przypominam, że dotychczas na taki przywilej należało sobie zasłużyć u któregoś z królów. A na samym końcu pozostaje tylko wskazać obszar, w który udamy się na początku naszej wyprawy po sławę, szacunek i pieniądze.
[break/]Co nowego rzuca się w oczy po rozpoczęciu gry? Przede wszystkim mapa. To nadal Calradia, ale wygląda jakby inaczej - i nie mówię tutaj o wyraźniejszych oraz lepszych jakościowo teksturach, lecz o tym, że świat został lekko przemodelowany oraz dodano nowy, pustynny obszar, zaś tam kolejne królestwo. Pojawienie się w grze Sułtanatu Sarranidów wiąże się naturalnie z nowymi jednostkami. Armia może wzbogacić się o arabskich wojowników, gdzie przed szereg wychodzą Mamelukowie, choć szkoli się ich stosunkowo długo (czyli zachowano jako taką równowagę miedzy frakcjami). Co cieszy, fabuła tak jak w pierwszej części jest zupełnie nieliniowa. W każdym momencie da się zmienić naszą decyzje i podążyć zupełnie inną ścieżką. Ale kto przywiąże się do jednej frakcji, również nie powinien być zawiedziony - wraz ze wzrostem reputacji w konkretnym królestwie rośnie ilość chętnych, którzy dołączyliby do naszej ekipy.
Przy tworzeniu własnego oddziału nie musimy decydować się na posiadanie najemników z danego tylko królestwa, gdyż gra daje nam swobodę przy rekrutacji. Do drużyny może dołączyć konnica ze Swadii, obok niej do boju stanie piechota Rhodoków, a dalej wieśniacy, których wyszkolimy od podstaw. Cel nadal jest jeden - zrobić wszystko, by przy pomocy inteligencji, siły lub pieniądza stać się najważniejszą osobą w świecie. Przy okazji bardziej pozabiegamy o względy dam. Teraz, gdy weźmiemy za żonę córkę króla, zdecydowanie łatwiej będzie na nim wymusić swoje zdanie. Ale również i inaczej - kiedy stosunki z monarchą układają się dobrze, szepnie on słówko wybrance serca, by ta uległa naszemu urokowi.
Dobrze, co w końcu z tym trybem multiplayer - rozgrywkę wieloosobową zaczynamy od stworzenia postaci (a jakże), choć nie jest to tak rozbudowane, jak w przypadku gry samemu. Dobieramy jedynie wygląd, plus oczywiście trzeba bohatera jeszcze jakoś nazwać i wskazać sztandar, pod którym będzie walczył. Wyczekiwaliście konwencji MMORPG? Nic z tych rzeczy. Jedynie tryby bitewne zostały przeniesione do zabawy sieciowej. Wraz ze znajomymi możemy wziąć udział w podbijaniu zamku, albo stanąć po drugiej stronie i starać się odeprzeć atak na swoją fortecę. To jednak na szczęście nie jedyna możliwość - na otwartym terenie da się toczyć bitwy pomiędzy poszczególnymi frakcjami.
Za zabitych przeciwników dostajemy złoto, to zaś wymienimy na lepsze uzbrojenie lub zwinniejszego konia. Niestety, po zakończeniu zabawy na serwerze nasz urobek przepada, więc za każdym razem zaczynamy poniekąd od początku. Wybór broni, pancerza oraz wierzchowców został przygotowany jako nakładka na ekran gry, w postaci prostokątnych ikonek po bokach. Trzeba przyznać, że rozwiązanie jest wygodne, a prezentuje się także całkiem nieźle. Równocześnie może grać maksymalnie 64 wojaków i to jest liczba, która w zupełności wystarczy do przeprowadzenia efektownej oraz dającej sporo frajdy rzezi. Mimo kilku drobnostek (czasami zdarza się, iż nie wyświetla się żaden serwer), trzeba przyznać, że tryb wieloosobowy nieźle się tu wpasował się i reprezentuje wysoki poziom.
[break/]Sporym plusem nowej odsłony serii jest zastąpienie trybu szybkiej bitwy własną bitwą. Dotąd mogliśmy wybrać jedną z kilku przygotowanych walk, zaś w Mount & Blade: Warband dodano przyjemny kreator, dzięki któremu wygenerujemy taką potyczkę, jaką akurat dokładnie mamy ochotę stoczyć. Do naszej decyzji pozostawiono rodzaj starcia, czy będzie to zwyczajny bój na otwartej przestrzeni, czy też zdobywanie zamku. Prezycyjznie można określić, ile jaka drużyna posiada piechoty, łuczników lub konnicy. Oczywiście wybieramy również frakcje, a także miejsce, gdzie oba wojska się zetrą. Gracz też wskazuje postać, w którą się wcieli podczas walki. Ogólnie wszystko zostało nieźle przemyślane i dopracowane.
Grafika uległa usprawnieniu, lecz nie można powiedzieć, że wskoczyła na zupełnie inny poziom. Niemniej ci, dla których oprawa Mount & Blade dotąd była barierą nie do pokonania, powinni teraz bez problemu się do gry przekonać. O mapie już wspominałem, do tego te ostrzejsze tekstury, wyraźniejsze cieniowanie, refleksy świetlne na mieczu, zbroi i innych przedmiotach oraz elementach otoczenia - nie jest źle. Wszystko jakby ożyło, a wymagania sprzętowe niespecjalnie podskoczyły, bo wciąż tytuł da się odpalić na leciwym już sprzęcie. Od strony dźwiękowej nie zmieniło się za to właściwie nic. Zdecydowanie pozostanę przy zdaniu, że przydałoby się więcej utworów, które przygrywają nam podczas walk, czy też wtedy, kiedy podróżujemy po mapie. Odgłosy typu dźwięk stali i jęki przeciwników cieszą, chociaż miło by było, gdyby wojacy mieli więcej do zaprezentowania wokalnie, niż okrzyk zwycięstwa. Również tyczy się to bohaterów, z którymi rozmawiamy podczas gry, bo ci komunikują się z nami wyłącznie w formie pisanej.
Gra trafiła na rynek w polskiej, kinowej wersji (mowy zresztą i tak nie ma). Lokalizacja wypada nieźle - nie zauważyłem większych błędów, a tłumaczenie nazw jednostek wykonano przyzwoicie. Ostatecznie Warband to nadal stary dobry Mount & Blade, jednak nieco podrasowany. Dwa nowe tryby gry, czyli multiplayer i własna bitwa, spisują się na medal, zaś sporo mniejszych i większych ulepszeń popychają serię do przodu. Zdecydowanie nie ma tu nigdzie regresu. Piękniejsza oprawa graficzna na bank poszerzy grono zainteresowanych wirtualną wojaczką. Ja nieraz jeszcze powrócę do Calradii aby kolejnym bohaterem próbować wspiąć się na szczyty władzy. Nie mam tej gry najzwyczajniej w świecie dosyć.