Star Wars: The Force Unleashed II
Kto choć trochę nie kocha Gwiezdnych Wojen? Pamiętamy potyczki na miecze świetlne, charakterystyczne sapania Dartha Vadera, czy komiczne składanie zdań przez mistrza Yodę? Gier osadzonych w tym uniwersum było co niemiara i nawet nie zacznę ich tu wszystkim przytaczać, jedno natomiast jest pewne – LucastArts zaskoczyło graczy informacją, że zabiera się za kontynuację The Force Unleashed. Pierwowzór zbierał średnie oceny i pomimo kilku fajnych patentów, dość szybko stawał się nudny - aczkolwiek trzeba przyznać, iż twórcy sprawnie wkomponowali historię głównego bohatera w „starą” trylogię. Czy teraz, wraz z częścią drugą, seria pokaże nam swój prawdziwy potencjał?
17.11.2010 | aktual.: 01.08.2013 01:48
Opisując nową fabułę trudno nie przytoczyć wątku z „jedynki”, kiedy to wcielaliśmy się w Starkillera – młodzieńca posiadającego moc wykraczającą poza znane granice. Chłopak swoimi zdolnościami zrobił wrażenie na samym Vaderze, który postanowił uczynić z niego swojego ucznia. Naturalnie, jak każdy niemal Sith, tak i odziany w czarną zbroją lord knuł przeciwko własnemu mistrzowi, zaś główny bohater The Force Unleashed miał pomóc mu go zgładzić. Niestety cały plan spalił na panewce, bowiem uczeń zdradził mentora, zakochał się w "oblatywaczce" i stwierdził, że pomoże rebeliantom. LucasArts dawało graczom na końcu wybór - mogli zmienić wydarzenia w galaktyce uśmiercając Vadera, bądź też polec z rąk Imperatora. Twórcy zdecydowali, że to ten drugi motyw będzie idealnym wstępem do części drugiej. Aczkolwiek rzecz nie oznacza, że Starkillera już nie zobaczymy...
Wydarzenia w Star Wars: The Force Unleashed II mają miejsce kilka lat po przegranym pojedynku. Okazuje się, że lord Vader sobie tylko znanymi metodami klonowania postanowił przywrócić do życia padawana. Sęk w tym, że tego typu zabieg nigdy się nie powiódł w przypadku osób władających mocą, tak więc kopia wykazywała pewne niepokojące dla Sitha defekty - w tym klon chciał poznać prawdziwą tożsamość. Wracają w końcu wspomnienia dawnych sojuszników i ukochanej, młodzian raz jeszcze rzuca się w wir walki. Nie dla Imperium, czy Republiki, lecz aby poznać samego siebie. Opowieść z początku nawet wciąga, choć z czasem jest niestety coraz gorzej i wkrada się okropna monotonia. Na rozterkach bohatera przestaje nam szybko zależeć, a pojawienie się znanych z sagi postaci, typu łowcy nagród Bobba Fetta czy Yody, nie wnosi nic ciekawego.
[break/]Na tę samą dolegliwość cierpi też rozgrywka, bo właściwie poza dorzuceniem herosowi drugiego miecza świetlnego nie dostajemy nic nowego. Ponownie biegać przyjdzie po liniowych do bólu miejscówkach, z których kilka wygląda nawet zbyt podejrzanie znajomo. W międzyczasie będziemy oczywiście na potęgę szatkować wchodzących pod ostrza przeciwników - w poprzedniej części ten element najmniej przypadł mi do gustu, tutaj również ewidentnie brakuje finezji. Ciosy są mało interesujące, wykończenia zaś nader często się powtarzają. Sytuacji nie ratuje cały wachlarz świeżych umiejętności, które odblokujemy nieco później, gdyż w czasie walki nie ma czasu na wykonywanie skomplikowanych sekwencji. Co rusz rzucają się na nas całe garnizony sługusów Imperium, a lokacje przeistaczają się przez to raczej w areny, aniżeli budowle znane z filmów.
Amnezja bohatera umożliwiła gładkie „sprzedanie” na nowo tych samych sztuczek, którymi Starkiller władał poprzednio. Jest przenoszenie obiektów za pomocą mocy, ciskanie piorunami, no i do tego wszelkiej maści przyciąganie oraz odpychanie przeciwników. Na starcie znamy jedynie pewne ze zdolności, ale w bardzo krótkim czasie odzyskujemy ich pełną gamę, do tego dochodzą też naturalnie kolejne. Ciekawy patent to przejmowanie władzy nad słabszymi umysłami, acz rzecz działa dwojako - „oczarowany” przez nas szturmowiec może zacząć strzelać do swoich kumpli, albo starając się wypędzić obcy wpływ ze swojej głowy po prostu popełni samobójstwo. Motyw rzucenia się w przepaść jest całkiem fajny, ale nic nie pobije sceny, kiedy nieszczęśnik wsadzi sobie czerep w pobliskie turbiny…
W Star Wars: The Force Unleashed II bardzo brakuje starć z innymi obdarzonymi mocą postaciami. Nie znaczy to, że LucasArts zdecydowało się całkowicie usunąć bossów - co silniejsi wrogowie pojawiają się, lecz trudno uznać potyczki z nimi za coś porywającego. Nie inaczej jest w przypadku starć z takimi AT-ST, czy debiutującym War Droidem, które w obstawie szturmowców w lśniących białych zbrojach będą starały się nam za wszelką cenę przeszkodzić. Tak zwane sekwencje Quick Time Event (w skrócie QTE), niezbędne do ich zniszczenia, za każdym razem prezentują się dokładnie tak samo... Aż dziw bierze, iż odpowiedzialna za grę ekipa nie pokusiła się o te kilka spektakularnych akcji więcej. Można powiedzieć, że pewną odskocznią są sekcje, gdzie bohater toczy walkę na poruszających się pojazdach, czy też lecąc głową w dół odpiera ataki TIE Fighterów, lecz nawet to w pewnym momencie zacznie się po prostu powtarzać.
[break/]Nie cieszą także elementy platformowe, za co przede wszystkim należy winić fatalną pracę kamery. Takie fragmenty nie stanowią też większego wyzwania, podobnie zresztą, jak zagadki logiczne – bo tych również nie zabrakło. Poza tym, wraca system zdobywania doświadczenia oraz kupowania zdolności, jednak o ile działa on na tych samych zasadach, co wcześniej, o tyle nie odczujemy, abyśmy byli teraz specjalnie silniejsi. Ot, od samego początku przygody klon ma wiele większą moc, stąd cała zabawa w zdobywanie kolejnych poziomów zdaje się być wrzucona trochę na odczep się. Ogólnie produkcja jest krótka i atakuje gracza z każdej strony monotonią. Czasu przed ekranem telewizora nie wydłuży nawet tryb wyzwań, bowiem to dokładnie ta sama ogłupiająca zabawa, co w kampanii.
Od strony wizualnej, w nowym dziele LucasArts najlepiej wypadają wstawki przerywnikowe. Zostały zaskakująco dobrze wyreżyserowane, są ładne. Tego samego niestety nie można powiedzieć o samej grze… Systemy Euphoria oraz Havoc, odpowiedzialne za zachowanie się poszczególnych postaci na nasze działania, spisuje się całkiem nieźle, acz rażą niskiej jakości tekstury i lokacje, gdzie nad wyraz często powtarzają się niektóre elementy otoczenia. Miłym dodatkiem jest możliwość rozczłonkowywania szturmowców, lecz rzecz zachwyca tylko z początku. Miejscami da się niestety odczuć niewielkie chrupnięcia animacji. W temacie muzyki też nie obyło się bez bubli. Oryginalna ścieżka dźwiękowa z sagi Gwiezdnych Wojen autorstwa Johna Williamsa szybko frustruje, bo ile można wałkować te same kawałki. Odgłosy poszczególnych przeciwników są żywcem skopiowane z pierwowzoru. Aktorzy nie zdołali tchnąć życia w znane postacie drugoplanowe, czyli Juno Eclipse oraz generała Kota. No ale scenariusz kuleje...
W przypadku Star Wars: The Force Unleashed II mamy do czynienia z pozycją, którą ewentualnie warto nabyć wyłącznie z koszyka promocji w supermarkecie. Fabularnie zafundowano nam miałką historię, która miała być ciekawym dopełnieniem "starej" sagi George'a Lucasa, a odrzuca ona gracza już po pierwszej godzinie. Czas potrzebny do ukończenia całej przygody Starkillera jest śmiesznie krótki, zaś do trybu wyzwań mało kto w ogóle zajrzy. Mamy potężne (te same) moce, idzie zmieniać kostiumy naszego protegowanego oraz kolory ostrzy jego mieczy, tylko co z tego, skoro po dobrnięciu do napisów końcowych ma się wyrzuty sumienia, że człowiek wydał na to pieniądze?