The Tiny Bang Story
Ponad rok temu IQ Publishing zdecydowało się wprowadzić na polski rynek grę Machinarium, co było dla wielu strzałem w dziesiątkę. Ta niepozorna produkcja zachwyciła graczy kunsztem wykonania, oprawą oraz innowacyjnymi pomysłami twórców. Od niedawna ten sam wydawca oferuje nam The Tiny Bang Story – debiutancką przygodówkę typu Point & Click od studia Colibri Games, która ma być tak samo nowatorska, jak tamten logiczny produkt. Znajdujemy tu ciekawe zagadki, piękną ręcznie rysowaną grafikę, a także rzecz jasna klimatyczną muzykę. Deweloperzy z pewnością zdołali stworzyć unikalny klimat - niemniej do miana arcydzieła trochę tytułowi jednak zabrakło...
11.07.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Na początku wypadałoby wspomnieć o fabule, choć w tym wypadku ma ona bardzo małe znaczenie. Oto w fikcyjną planetę Tiny uderza asteroida, burząc (dosyć dosłownie) sielskie życie mieszkańców. Skrzętnie wznoszone przez lata konstrukcje oraz budynki rozpadają się na wiele części, wydarzenie ogólnie pozostawia miejsce w stanie nie lada chaosu. Naszym zadaniem jest zaprowadzenie na nowo porządku i poskładanie wszystkiego do kupy - acz jak nakreśliłem, główny wątek to rzecz drugoplanowa. Wszystkie zadania wykonujemy za pomocą kursora myszy, zaś w kolejnych łamigłówkach brak jakichkolwiek odniesień do historii planety czy nawet opisów z poleceniami – po prostu trafiamy na nową planszę, gdzie musimy się domyślić, co trzeba akurat zrobić. W przeciwieństwie do wielu innych pozycji z nurtu nie sterujemy tutaj żadną postacią.
Brak linii fabularnej jako takiej trochę irytuje, niemniej szybko o tym zapominamy. Co dobre, wszelkie zadania są nad wyraz intuicyjne i zazwyczaj wystarczy kilka spojrzeń, żeby rozpracować zamysły twórców. Czasem zdarzają się trudniejsze misje, ale w momencie ewentualnej „zacinki” z pomocą przychodzi nieźle przemyślany system porad. Prezentuje się on niecodziennie – po ekranie nieustannie latają muchy, które możemy klikając w nie łapać. Kiedy wypełnimy nimi podręczny słoik u góry ekranu, jeden owad wylatuje wskazując swoim ruchem, co też powinniśmy dalej zrobić. Wypada przyznać, że to jedno z bardziej pomysłowych rozwiązań, jakie spotykane były dotąd w przygodówkach... Producenci zdołali znaleźć złoty środek między nachalną pomocą - psującą całą zabawę, a irytującym ślęczeniem nad rozwiązaniem sytuacji w danej chwili.
The Tiny Bang Story oferuje pięć różnych lokacji, w każdej musimy wykonać szereg wyznaczonych zadań. Po pierwsze zbieramy porozrzucane po całej planszy przedmioty, których ikonki widnieją z boku ekranu – dodajmy, iż poszczególne miejsca są naprawdę rozległe, złożone często nawet z paru kondygnacji, czy także wielu pomniejszych pomieszczeń otwieranych po kliknięciu. Odnalezienie wszystkich wymaganych obiektów to czasem nie lada wyzwanie, a tu gdy już je zgromadzimy, należy jeszcze zastosować rupiecie w jakimś mechanizmie - typu most zwodzony lub winda. Uruchamiając jeden otrzymujemy dostęp do kolejnych. Każda misja ma kilka warstw skomplikowania, co sprawia, że gra nie znudzi. Dochodzi do wszystkiego zbieranie puzzli, naturalnie obowiązkowo wymyślnie poukrywanych. Na lokację przypada 25 elementów, które stopniowo tworzą pełen obraz świata Tiny.
[break/]Poza ciągłym poszukiwaniem czeka nas także sporo „bezpośrednich” łamigłówek, jak choćby składanie lokomotywy, albo wciskanie przycisku w odpowiednim czasie. Tego typu poboczne zadania zostały naprawdę mocno zróżnicowane, testuje się nie tylko umysł gracza, lecz choćby też jego zręczność. Zmontowanie mechanizmu to niejednokrotnie także nie koniec „wycieczki”. Mamy na przykład wybrać w jednym przypadku do tego kilka cyfr, że brak zaś na miejscu jakiekolwiek wskazówki, trzeba jej poszukać w innym punkcie planszy. Fajnie, że rozwiązania potrafią zaskoczyć. Jedna ważna rzecz - nie należy dać zwieść się bajkowej oprawie, bowiem omawiany tytuł nie jest dedykowany najmłodszym odbiorcom. Ot, większość problemów będzie dla nich po prostu za trudna. Czy coś kole w oczy? Elementem nie pasującym do całości są pojawiające się sporadycznie mini gry stylizowane na pierwsze automaty. Poruszamy się powiedzmy samolocikiem z pięciu pikseli i w żółwim tempie omijamy przeszkody…
Poświęćmy jeszcze chwilę uwagi jednak oprawie, należy ona bowiem niewątpliwie do głównych zalet produkcji, ponieważ w umiejętny sposób tworzy prawdziwie unikalny klimat. Elementy teł i lokacji zostały dokładnie narysowane. Świat prezentuje się tak, jakby był wytworem najbardziej bujnej fantazji. W przeciwieństwie do ponurego Machinarium, uniwersum Tiny ocieka żywymi kolorami. Budynki składają się z gigantycznych przedmiotów codziennego użytku, jak powiedzmy buty czy zwykłe butelki - ktokolwiek scenerie wymyślił, zrobił to z prawdziwym polotem. Całość przygody podkreśla spokojna, baśniowa muzyka, chociaż niestety na warstwę dźwiękową składa się zaledwie kilka motywów.
The Tiny Bang Story gwarantuje piękne przeżycia, lecz ukończenie gry zajmuje zaledwie parę godzin - przy wytężonym wysiłku spokojnie można przejść ją w jeden wieczór. Zdecydowanie za mało, nawet na niepozorną przygotówkę, szczególnie że ekipa Colibri Games chciała mierzyć się z najlepszymi. Koniec końców, wyszła im „tylko” całkiem niezła, nie pozbawiona wad produkcja - prócz krótkiego czasu rozgrywki zalicza się do nich między innymi również brak odniesień do historii planety. Mimo to, pozycja ta powinna zadowolić fanów tęskniących do starusieńkiego Point & Click, czy po prostu użytkowników poszukujących przyjemnej, „niedzielnej” zabawy, która nie byłaby „odmóżdżająca”, ale wymagała chwilami poważnej gimnastyki umysłu. Warto sprawdzić.