Torchlight

07.03.2011 12:06, aktual.: 01.08.2013 01:47

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Fani projektów na modłę wyśmienitego Diablo, a posiadający konsolę Xbox 360, nie byli zbytnio rozpieszczani przez producentów gier. Zauważyła to ekipa Runic Games, zapowiadając przeniesienie pod Xbox Live Arcade ich udanego komputerowego Torchlight. Wielu twierdzi, że przepisanie tego typu rozgrywki na pada w wygodny sposób nie jest możliwe, ale deweloperom całkiem znośnie udało się pozbyć klawiatury i myszki na rzecz zaciętego krojenia maszkar wszelakich w sposób bezprzewodowy, prosto z zacisza własnej kanapy.

Jest zarys historii, ale to wyłącznie tło pod rozbijanie się po lochach – starczy wiedzieć tyle, iż mamy tutaj głównego „złego” czekającego na nas na samym końcu gry, na dnie pewnej kopalni, a należy się do niego przebić przez całe zastępy rzucanych nam pod nogi goblinów oraz innego tego typu asortymentu z katakumb. Co dobre, sceneria zmienia się diametralnie raz na kilka poziomów przebytych „wgłąb”, fundując nam coraz to inne wrażenia wizualne, jak również rzecz jasna typy przeciwników. Tych dzielimy na zwykłych, ich wersje magiczne, mocniejsze (trudniejsze do ubicia, ale za to znalezione przedmioty lepsze) oraz bossów, których posyłamy do piachu zazwyczaj pod koniec zwiedzania danego typu lokacji.

Obraz

Złudnie początki z grą wcale do pozytywnych nie należały. Nie wpadła mi w oko karykaturalna, kolorowa otoczka fantasy. Faktu oddania raptem trzech klas do wyboru (odpowiednio do walki w zwarciu, na dystans oraz z postawieniem na magię) nie uratował dorzucany gratisowo zwierzak, który zamiast pomagać, biegał dookoła wydając irytujące dźwięki. Pierwsze przebyte piętra także lekko zalatywały monotonią. Grało się, bo grało. I nagle przełom – w miarę zdobywania kolejnych poziomów postaci, zakładania coraz to nowszego ekwipunku zdobytego na wrogach, tudzież znalezionego w jednej ze skrzyń czy beczek (każdy element wdzianka ma odzwierciedlenie w wyglądzie naszego bohatera), karmienia pupila rybami oraz uczenia go zaklęć, wciągnęło mnie zwyczajnie bez reszty…

[break/]Piękne jest w Torchlight przede wszystkim bliskie trzymanie się pewnych standardów ustanowionych przez serię Diablo. Tytułowe miasto to dziwnie znajoma baza wypadowa. Tutaj dokonamy zakupów, rozmawiając z mieszkańcami pozyskamy kolejne zadania, pozostawimy w skrzyni przedmioty, których nie chcemy się z różnych powodów pozbywać. Dusza uraduje się przy kupnie zwojów potrzebnych do identyfikacji zgromadzonego uzbrojenia czy takich tworzących ratujących życie portale. Mamy opcję ulepszania znalezionych kamieni szlachetnych, by potem zatknąć je w broni lub pancerzu i nadać im dodatkowe właściwości. Jeżeli odezwie się żyłka hazardzisty, przedmioty da się za opłatą jeszcze umagicznić, ryzykując jednak ich degradację, zaś nadmiar kasy postawić na losową rzecz u odpowiedniego handlarza – a może wpadnie jakiś unikat?

Obraz

Tak, mamy ten pięknie klasyczny podział na odpowiedniej barwy „śmieci” zwykłe, różnego rodzaju czarodziejskie, te niepowtarzalne, a także należące do zestawu – czyli razem działające o wiele lepiej. Gdzieś od 20 poziomu postaci wszystkiego wypada z przeciwników tyle, że niejednokrotnie posyłali będziecie własnego zwierza do miasta (super opcja), aby za Was ciężki złom spieniężył. Wspominałem o rybach – znajdziecie na planszach oczka wodne, z których po mini gierce wyławia się sztuki mniejsze i większe. Nakarmiony nimi podopieczny przeistacza się w jakiegoś innego stwora, bardziej zabójczego lub magicznego, odpowiednio do rodzaju podanego mu pokarmu. Wzrokowcy wypatrzą do tego w lochach poukrywane skrzętnie przełączniki, otwierające tajne skarbce, pełne złota oraz przedmiotów. Mało? Są także tajemnicze mapy, przywołujące portale do dawno zapomnianych miejscówek… Trudniej tu, ale i nagroda bardziej sowita.

Obraz

Mania zbierania. Na dalszy plan przechodzi rozwój herosa, który oczywiście określany jest odpowiednimi współczynnikami podnoszonymi co nowy poziom doświadczenia – kwestia wyboru. Wojownikowi bardziej przyda się silna ręka i dobra obrona, łucznik powinien raczej inwestować w celność. Ewentualne braki w wykształceniu uniemożliwiające używanie jakiegoś fajnego miecza czy zbroi podreperujemy elementami ubioru podbijającymi daną cechę, albo problem rozwiążemy za sprawą odpowiedniego kamienia. Dodatkowo punkciki wkładamy też w rozmaite zdolności, odblokowywane stopniowo na określonych etapach rozwoju bohatera – tutaj warto skupić się raczej na tych pasywnych, czyli działających zawsze, w odróżnieniu od aktywowanych i zjadających nam manę.

[break/]Graficznie jest przepięknie jak na taki „pobieralny” tytuł. Tekstury dobre, lochy są ukazane na wielu płaszczyznach, więc powłazimy na wieże, by za moment znowu zejść wyciąć w pień coś w dole, a do tego jak wspominałem raz na jakiś czas zupełnie zmienia się stylistyka lokacji. Główna wada gry w aspekcie graficznym to dziwne opóźnienie w przesuwaniu się ekranu, do czego niemniej idzie się przyzwyczaić. W momencie mordowania armii magów, przy akompaniamencie huków i błysków mnogości ataków magicznych, zdarzają się również znaczne spadki płynności, lecz na to też przymkniecie oko. Muzyka dobrze współgra z akcją dziejącą się na ekranie, zaś wszelkie odgłosy szybciutko przywołają skojarzenia z klasyką firmy Blizzard - ach ten dźwięk wypadających przedmiotów…

Obraz

Kwestia najważniejsza na koniec – sterowanie. Zgodzę się, że pad myszki oraz klawiatury nie zastąpi, ale Runic wykonało kawał dobrej roboty. Naszym śmiałkiem kierujemy lewą gałką, prawą przybliżamy oraz oddalamy widok, pod przyciski przypisywane są czary, ataki, zdolności, napoje magiczne. Złoto zbierane jest automatycznie, przedmioty przy wduszeniu A. Jest opóźnienie w wyłapywaniu komend (trzeba mieć to zawsze na uwadze), czasami trudno też odpowiednio stanąć, aby otworzyć skrzynkę czy coś podnieść – warto wtedy przytrzymać literkę. Podczas gdy ataki bezpośrednie ładnie „zbierają” po kilku wrogów, tak mało kiedy udało mi się trafić w coś kulą ognia - do perfekcyjnego ogarniania akcji „padologii” daleko. Niemniej ani razu nie zakląłem, prawie zawsze bawiłem się świetnie.

Obraz

W Torchlight warto zainwestować bez dwóch zdań. To chociażby idealny tytuł do odpalenia, kiedy akurat grać się chce, a za bardzo nie ma w co. Ma swoje wady, ba! – zbrodnią jest brak implementacji trybu szarpania po sieci, ale naprawdę wciąga jak bagno. Z miłością od pierwszego wejrzenia może nie mamy do czynienia, lecz gdy uczucie się już rozwinie… Bardzo łatwo załapać bakcyla plądrowania lochów. Jeżeli niejedną komputerową myszkę skatowaliście przy tego typu produkcjach w czasach swej młodości, a obecnie poszliście raczej w stronę konsol, poczujecie na Xboksie 360 tę pozytywnie nostalgiczną stęchliznę. Mniam!

Programy

Zobacz więcej
Źródło artykułu:www.dobreprogramy.pl