Uncharted 3: Oszustwo Drake'a
Uwielbiam Uncharted 2: Among Thieves, tym bardziej więc spore nadzieje wiązałem z kontynuacją przygód Nathaniela Drake’a. Kiedy na rynku wysyp potencjalnych hitów, specjalnie wręcz przedkładałem inne gry ostatnimi czasy ponad odnalezienie legendarnej Atlantydy Pustyni – żeby móc w spokoju zagłębić się w przygodę. Po części jednak również (nie ma co ukrywać) bałem się trochę, czy seria nie zaliczy tendencji spadkowej, a wizja ewentualnego wielkiego rozczarowania nie dawała mi spać po nocach. Ostatecznie mogę powiedzieć już z całą stanowczością, iż nie wszystko w Oszustwie Drake’a zagrało, chociaż tytuł wciąż gwarantuje przeżycia wysokich lotów.
14.12.2011 | aktual.: 01.08.2013 01:46
Pamiętacie pierścień, który Nate nosił na szyi? Historia toczy się teoretycznie właśnie wokół niego, jako klucza do wielkiego skarbu króla Salomona, niemniej na pierwszy plan wychodzą szybko rozterki bohaterów. Trochę to dziwne, kiedy zasiadamy do produktu w zamyśle awanturniczego, zaś tutaj ciągłe marudzenie o starości, wartościach rodzinnych, czy ogólnie sensie pakowania się niepotrzebnie w dalsze kłopoty. Niestety nie składało mi się to na jedną spójną całość, acz przyznam, że dramaturgia często jest i przynajmniej w jednym momencie człowiek ma prawo rzewnie załkać, jeżeli w intymnym dialogu, po ruchu ciał oraz mimice, w głowie przewinie się smutna myśl o czymś niespełnionym. Dla tej chwili warto w dzieło zainwestować. Plus błądzenia po rozpalonych piaskach pustkowia.
Rzuca się gracza w miejsca misternie skonstruowane i jeśli nawet wydaje się, że twórcy najpierw opracowali lokacje, a potem dorobili do tego wątek fabularny, pewnych akcji się nie zapomina. Wymienię tylko może rozbijanie się po cmentarzysku okrętów, a potem ucieczkę z tonącego okrętu wycieczkowego, stale się przekręcającego, zalewanego przez wodę, czy na drugim biegunie „suchości” - przemierzanie pustyni po wybuchu samolotu nad nią. Lądowanie twarde, ale przeżyliśmy, gorzej z przetrwaniem. Człowiek kręci się w kółko, napotyka wyschnięte studnie, miewa omamy, piasek sypie się realistycznie na wszystkie strony. I ta samotna noc pod gwiazdami… W pewnych filmowych względach istne mistrzostwo. Szkoda, że gra stale nie została utrzymana na takim poziomie.
Niepokoją wyraźnie inspiracje innymi tytułami. Są wizje na wzór Assassin’s Creed i w sumie też Drake porusza się „luźno” jak Altair czy Ezio, co niekiedy wypada komicznie, kiedy automatycznie, na siłę ręką szuka on oparcia w pobliskim murze, latarni, aucie… Mamy bitki na kilka osób z obowiązkowymi sekwencjami QTE, przywodzące na myśl ostatnie pozycje z Batmanem. Z Dark Void zaczerpnięto „pionowe” strzelaniny, bo równocześnie ze wspinaniem się trzeba celować we wrogów wyżej. O oczywistych nawiązaniach do serii Gears of War, albo Tomb Raider (z powrotem do „młodocianej” przeszłości włącznie) nie wspominając. I doszło odrzucanie granatów. Ze zmian najbardziej odczuwalny jest inny „fizycznie” sposób prowadzenia ognia – o co już fani zasypali Naughty Dog falą krytyki.
[break/]Graficznie nie zawsze twórcy trafili w dziesiątkę. Na tle pięknych, rozległych, pełnych detali oraz przedmiotów lokacji, zapewniających umiejętnie klimat, umiejscawiających bowiem akcję w środku jakiejś odczuwalnie większej części świata, zwyczajnie słabo wypadają powtarzające się modele przeciwników – nawet nieraz dwa na krzyż. Walki z armiami klonów normalnie. Popracowano nad szczegółowością głównych bohaterów (przy ruchu w daną stronę, na koszulce tworzą się nawet odpowiednie zagniecenia), ale też odcinają się oni na tle otoczenia. Gdybam, że to z uwagi na obsługę technologii wyświetlania obrazu w 3D, by głębia była wyraźniejsza. Animację ruchów według mnie za to spsuto, nie poprawiono. Obok opisanego wyżej „dotykalskiego” aspektu sprawy, czasem ma się wrażenie, że brakuje sekwencji i przykładowo Drake zamiast iść, bardzo wolno, nienaturalnie biegnie. Coś się porobiło też z dokładnością i pospadacie w przepaść, chociaż skok był wymierzony, tudzież daliście nagle susa przez murek.
Nie zmienia to jednak absolutnie prostego faktu, że pod względem rozmachu i różnorodności oprawa Uncharted 3 należy do światowej czołówki, a nie ma sobie wręcz obecnie równych pod względem architektury antycznych ruin. „Wklęsłe” posągi (zagrajcie, a zrozumiecie) zdają się ciągle na nas spoglądać – świetny efekt. Elementy otoczenia stają się ponadto naturalnie integralnymi częściami zagadek, których mamy oto zwyczajnie więcej oraz bardziej pomysłowych, choć równocześnie zastanawiająco mniej razy zaglądałem do dziennika. Może przez podpowiedzi kompanów? Polska wersja gry, z całym szacunkiem dla Krystyny Jandy w jednej z ról (tych może łącznie ze dwóch akapitów tekstu), wyszła w porównaniu do poprzedniczki słabo. Brakuje luzu w operowaniu słowem, pojawiają się ewidentne wpadki tłumaczeniowe plus kalki językowe nie pasujące do niczego. Muzyka powala, oczywiście powraca dynamiczny motyw przewodni.
Naughty Dog zdecydowało się także na jednorazowy kod odblokowujący rozgrywkę online, tłumacząc, że mamy do czynienia i tak jakby z samoistnym produktem, za który warto byłoby zapłacić osobno. Cóż – zależy ile… Widać pracę włożoną w doszlifowanie trybu multiplayer, gdzie zgodnie z najnowszymi trendami zdobywamy kolejne poziomy postaci, kupujemy elementy ubioru czy dopałki dla broni, ewentualnie różnorakie umiejętności specjalne, ale konkurencji ze współczesnymi strzelankami produkcja zwyczajnie raczej nie wytrzymuje. Jasne, kod sieciowy działa sprawnie, wiele frajdy daje zabijanie innych przy skakaniu po budowlach, albo wykonywanie celów zespołowych, niemniej jakoś częściej sięgałem po scenariusze co-op. Ot, przy ograniczonej puli żyć staramy się przejść fabularnie połączone misje. Bawiłem się nieźle także przy odpieraniu kolejnych fal przeciwników, czy wręcz wcielaniu się we wrogów Drake’a i ekipy. Potencjał widać, ale też wystarczy porównać poziomy graczy tutaj, a w Modern Warfare 3 (choć to TPP kontra FPP), by przekonać się, co ma przyszłość po sieci…
Oszustwo Drake’a to piękny, nierówny projekt. Różne „ale” pojawiają się wszędzie – od grafiki, poprzez mechanikę zabawy, po scenariusz, którym nie do końca wiadomo, co starano się osiągnąć. Lecz nikt nie powinien pożałować zakupu. Wizualnie miejscami szczęka na podłodze gwarantowana, a i „makówkę” przy zagadkach rozruszacie, zaś duszę ubawicie przygodą – nawet jeśli historia potrafi się nie „lepić”, zaś finał rozczarowuje. Seria powoli robi jeden krok do przodu, półtora w tył - w moim osobistym rankingu „czyste” oraz nieprzekombinowane Uncharted 2 nie zostało pobite niestety, jednak tak to już w przyrodzie bywa z „trójkami”. Wytłumaczmy rzecz rozbiciem studia na mniejsze grupy wobec równoczesnego montowania The Last of Us - oby projekt sprawił, że wyskoczymy ze skarpetek. Drake nieprędko powróci na stacjonarki - ma życie do nadrobienia.