Wstępniak: Facebook wie lepiej niż Facebook, co masz widzieć na Facebooku
Gdy w amerykańskich mediach gruchnęła wieść, że gronopracowników Facebooka zadało oficjalnie zarządowi spółkipytanie o to, co robi, by Donald Trump nie zostałprezydentem USA, największy serwis społecznościowy świata szybkosię od sprawy odżegnał, zapewniając, że nie robi niczegoprzeciwko żadnemu z kandydatów. Teraz jednak trudniej będzie sięz tego wszystkiego wyłgać – pojawiają się dowody na to, żeFacebook aktywnie manipuluje rozpowszechnianiem treści politycznych– i w sumie nie tylko politycznych.
10.05.2016 | aktual.: 13.05.2016 11:54
Z ujawnionych przez serwis Gizmodo informacji wynika, że serwisMarka Zuckerberga zatrudnia całe zespoły moderatorów, mającychzadbać o to, by treści prawicowe i konserwatywne nie miały zbytdużego przebicia. Zapytacie pewnie, czy to nie jest naruszeniewolności słowa, gwałt na Konstytucji USA? Otóż nie. SłynnaPierwsza Poprawka przeciwko cenzurze dotyczy wyłącznie działańwładzy. Do firm i organizacji zapisy te nie stosują się. Co więcpo Pierwszej Poprawce (i jej odpowiednikach w innych krajach) wczasach mediów społecznościowych?
W Facebooku nazywać ich miano „kuratorami newsów”, ręczniezarządzającymi tym, co pojawić się miało na liścieNajpopularniejsze, pilnującymi, by niektóre organicznie rosnące wpopularności tematy nie znalazły tam miejsca. Wykluczane z listymiały być tematy dotyczące samego Facebooka, chyba że nie dałosię już tego uniknąć – ale i wtedy konieczna była akceptacjawyżej stojących w hierarchii. Czasem też należało na listępopularnych historii coś dodać, mimo że nic nie usprawiedliwiałotakiego ich potraktowania.
Od decyzji kuratorów zależało to, co pojawi się na jednej znajcenniejszych powierzchni w Internecie, oglądanej tylko w USAprzez ponad 167 mln użytkowników. Zatrudnieni na umowę o dziełomłodzi dziennikarze, absolwenci prywatnych, liberalnych uczelniWschodniego Wybrzeża, przejawiali w swoich wyborach dalekie odneutralności postawy. Niemal wszystko to, co w USA uznawane jest zatreść „konserwatywną”, czy też co pochodziło z prawicowychpublikatorów, było po prostu wycinane. Od czasu do czasu pojawiałasię tam jakaś historia z „prawej strony”, ale wówczas zadaniemkuratorów było znalezienie dla niej źródła bardziej„neutralnego” i to właśnie stamtąd jej opublikowanie.
Oficjalnie żadnych wytycznych w kwestii doboru treści Facebooknie przedstawiał, kuratorzy mieli tu wolną rękę. Ich menedżerowiejedynie czasem nakazywali coś do Najpopularniejszych dołożyć,stosując w tym celu „strzykawkę”, narzędzie pozwalającewprowadzić na listę temat spoza algorytmicznego doboru. Niekiedy wten sposób treści zupełnie znikąd stawały się najważniejszymitematami na Facebooku. Nie zawsze chodziło tu o ideologię. Czasempo prostu algorytmy zawodziły, i gdy coś ewidentnie powinno byćnajważniejsze, pozostawała ręczna interwencja. Tak np. było wwypadku ataku na redakcję Charlie Hebdo w Paryżu, która jakośsama do Najważniejszych trafić nie mogła. Tutaj wyznacznikiemtrendów był Twitter – kuratorzy zbierali cięgi, gdy coś co byłoważne na Twitterze, nie znalazło się na facebookowej liście.
Z opowieści jednego z byłych kuratorów wynika, że Facebookzdawał sobie sprawę, jak kiepskim źródłem newsów jest. Jegoalgorytmy nie potrafiły wychwycić nawet inicjatyw, które zFacebooka wypłynęły, jak np. ruch #BlackLivesMatter, występującyprzeciwko przemocy policyjnej skierowanej wobec czarnoskórych.Czasem można było zobaczyć, że użytkownikom Facebooka pewnetematy się nudzą, jak np. w wypadku wojny w Syrii – i po prostunie chcą ich „share'ować”, mimo ich niewątpliwej wagi.
Jak już wspomniałem, w teorii Mark Zuckerberg może ze swoimserwisem robić co zechce – przynajmniej do czasu, gdy udziałowcynie powiedzą mu „dość”. Gdy jednak deklaruje się, że twójserwis jest neutralnym potokiem informacji, w którym pojawić sięmoże na równych prawach wszystko, a potem okazuje się, żezatrudniasz ludzi do manipulowania tym, co zobaczą setki milionówużytkowników, to konieczne staje się zapytanie – w jakimstopniu można w ogóle zaufać Facebookowi jako źródłu newsów,rzekomo dobieranych przez neutralny algorytm?
Facebook przyjął wspomniane tu zarzuty bardzo poważnie.Najpierw rzecznik serwisu ogłosił, że stosowane sąrygorystyczne wytyczne, zabraniające blokowania politycznychpoglądów czy uprzywilejowywania jednych punktów widzenia koszteminnych. Nie ogranicza się też dostępu żadnego ze źródeł dopojawienia się w Najpopularniejszych.
Chwilę później odezwał się sam wiceprezes pionu usługwyszukiwania, p. Tom Stocky, a jego wpiszostał polubiany przez samego Marka Zuckerberga. I on podkreślił,jak bardzo neutralny i uczciwy w tym wszystkim Facebook jest, alezarazem przyznał, że coś tam ręczne poprawki nad wynikamidziałania algorytmu się przydarzają. Oczywiście nie bymanipulować trendami, nic takiego, jedynie po to, aby np. łączyćwątki w pojedyncze zdarzenia, by dostarczyć użytkownikom bardziejspójnych doświadczeń. Wszelkie te operacje są logowane, i gdybyktoś gdzieś regularnie dyskryminował jakieś źródła czyideologie, to wyleciałby z pracy.
Tyle Facebook. Jak ktoś chce, może oczywiście Zuckerbergowiwierzyć. Neutralność algorytmów, neutralni kuratorzy treści,brzmi to wszystko wspaniale. Komitet ds. Handlu amerykańskiegoSenatu nie do końca w to uwierzył, jego przewodniczący wysłałniedawno oficjalny list do Facebooka, z listą pytań, które wobliczu zapewnień Toma Stocky'ego wydają się być nadmierniewnikliwe – jak np. dopytywanie się, w jaki sposób serwis ustalazgodność działań swoich kuratorów ze swoimi wytycznymi i czyprowadzi w tej kwestii niezależne audyty. Żąda też pełnej listytematów usuniętych i wstrzykniętych w Najpopularniejsze odstycznia 2014 roku.
Z naszej perspektywy sprawa ta przynosi co najmniej trzyinteresujące aspekty:
My sami powinniśmy zaś zastanowić się, jaki obraz światafaktycznie Facebook nam serwuje – i czy chcemy właśnie taki światwidzieć. Bo to, że sam Mark Zuckerberg ma dość wyraźne poglądypolityczne i społeczne, wiadomo nie od dzisiaj. Świadczy choćby otym regulamin społeczności Facebooka i wytyczne pracy moderatorów.Można oczywiście deklarować, że przecież po co komu Facebook, żemożna żyć bez niego, ale powiedzmy sobie szczerze – w wieluzawodach to już niemożliwe, wiele osób nie może sobie pozwolićna takie wykluczenie społecznościowe. Co więc robić?
W rozwiązania polityczne i prawne tej kwestii raczej nie wierzę,jedyną nadzieją jest wzrost inteligencji oprogramowaniadziałającego po stronie użytkownika. Obecnie zbyt duża jestdysproporcja: z jednej strony wielki serwis, wielkie serwery, BigData, pełna analiza behawioralna, z drugiej ten nieszczęsnyużytkownik, złapany w strumień moderowanych newsów jak ryba wsieć. I taka wierzę powinna być dalsza droga ewolucji przeglądarek– w platformy pozwalające zarówno umknąć do jakiegoś stopniainwigilacji, jak i uniknąć manipulacji doborem treści, poprzezsprytne przeglądanie sieci, integrowanie danych z licznych źródeł,ich porównywanie i weryfikowanie.
Tymczasem – zapraszam do kolejnego tygodnia z dobrymiprogramami.