Impregnacja mózgu
Nieszczęsnym Linuksem! Tak, będzie to kolejny wpis z cyklu pingwiniej implementacji na desktopie/laptopie, choć od innej strony bo mentalnej, mitycznego zwykłego użytkownika. Czyli przekraczanie bariery już nie dość, że ceglanej (od przebijania głową muru) co wręcz tytanowo-irydowej. Będzie to poradnik dla młodego ewangelisty-sekciarza jak przewartościować komuś „spojrzenie na komputer”, „jak uwolnić orkę” i dlaczego to i tak nie ma sensu (ale o tym to akurat na końcu). Wszystkie perypetie z autopsji. Naturalnie z przymrużeniem oka.
W takim razie na samym początku zdefiniujmy kim w założeniu jest kryptonim ZU. Zły uży… tfu, Zwykły Użytkownik to nieszczęśnik wychowany na Windowsie (co wbrew pozorom nie jest zarzutem, to po prostu dominujący system operacyjny na świecie i prawdopodobnie z tylko takim miał zawsze kontakt). ZU nie zna się na niczym co w jakikolwiek sposób związane jest z informatyką, nie interesuje go to i nie musi. Po prostu chce używać komputera w taki sam sposób jak szufladę, notatnik, lodówkę czy spinkę do mankietu bez wgłębiania się w arkana mechaniki kwantowej. ;) Oczekuje że będzie po prostu działać i zapewni głównie rozrywkę. W tej grupie znajdziemy więc emerytów, "różowepaski", panią Jadzię z warzywniaka itp. ciekawe indywidua.
Bariera nr.1 – „jak to nie ma wirusów?”
Aby zachęcić do wypróbowania dowolnej z dystrybucji Linuksa należy zacząć od nadużywanego dziś słowa: bezpieczeństwo plus obowiązkowe combo: na‑Linuksa-nie-ma-wirusów-będzie-Pan-zadowolony, koniecznie wypowiedziane jednym tchem jak robi to rasowy akwizytor. Czy - a raczej w jakim stopniu jest to prawda, jest kwestią zupełnie drugorzędną (prawdopodobieństwo, że ZU wgra zło i zrobi sobie krzywdę na pingwinie jest tak prawdopodobne jak nasze przyszłe emerytury). Jeśli pacjent nadal jest oporny, należy mu zaaplikować przykłady np. internetowej bankowości, dodając że przecież niczego nie trzeba instalować, że jest to tylko krótka wycieczka do egzotycznego kraju, ale jak się spodoba to można tam zostać na dłużej lub nawet wystąpić o podwójne obywatelstwo.
Bariera nr.2 – „wszystko dziwne - nie podoba mi się”
Aby zmniejszyć prawdopodobieństwo odrzucenia przez organizm przeszczepu, polecam wystartować ze środowiskiem graficznym możliwie najbardziej zbliżonym do Windowsowego np. KDE lub Cinnamon. Absolutnie odradzam terapię szokową Unity /Gnome3. Im mniej obco poczuje się ZU tym lepiej. Nie należy jednak przeginać w drugą stronę - odradzam skórki stylizowane na Windows XP/Vista ponieważ ofiara pomyśli, że może zainstalować/uruchomić dowolny program dla Windows, np. ulubione Super Kulki czy Pasjans Pająk (ok, i tak pomyśli ;)).
Bariera nr.3 – „ale nic mi nie działa!”
Jeśli zostawisz tak nieszczęśnika to sam do niczego niedojdzie, wszystko trzeba pokazywać i objaśniać, najlepiej aby sam kierował „myszakiem”, klikał i o zgrozo, zapamiętywał położenie ikon i menu co do milimetra monitora. Na pierwszy ogień pójdzie chęć odpalenia pasjansa i innego kursu na prawo jazdy z płyty, którą kupił na straganie za 5zł. Pomimo więc opisanych w dalszej części protez i zamienników, wręcz obligatoryjnym jest instalacja Wine z Gecko i Mono (z przyzwoitości należy w tym miejscu wyjaśnić dlaczego to nie zawsze będzie działać i że najlepiej w ogóle unikać aplikacji dla „okienek”).
Dopiero w drugiej kolejności należy przedstawić „Centrum Oprogramowania” (bardzo adekwatny skrót chemiczny, ;) choć nazwa zależy od forka). Kiedyś krążył taki dowcip na temat stopniowania przymiotników: „wolno – wolniej – java”. Wspomniane, dumnie nazwane centrum, z powodzeniem mogłoby zająć miejsce czwartego ogniwa.
Koniecznie też pokaż, że programy można ściągać również ze stron domowych projektu, w paczkach i że tak jak na Windows można je instalować po dwukliku (podobnie jak sam format, zależy oczywiście od dystrybucji/gałęzi z której się wywodzi).
Bariera nr.4 – „jak to się robi?”
Czas na przedstawienie ZU programów-zamienników, aplikacji dodających nowe, dotychczas nieznane funkcjonalności i „upiększacze GUI”. W tej właśnie kolejności.
Przeglądanie internetu:
Elementem centralnym bo najważniejszym dla ZU zwykle jest przeglądarka internetowa. Firefox ma opinię zasobożernej, ociężałej i po prostu złej przeglądarki. Jeśli ktoś żyje w tej świadomości i na Windowsie używał IE lub Chrome najlepiej dać mu skosztować Chromium. Pomimo że faworyzuję „ognistego lisa, pandę małą i rudą” (głównie ze względu na dodatki i personalizację ), użytkownik nie dozna aż takiego dysonansu poznawczego.
Jest też jeszcze jedna istotna przyczyna: Adobe przestało rozwijać Flasha i jest wiele stron np. z grami które wymagają wersji np. co najmniej 19, a ta dla pingwina jest przecież 11. Rozwiązania są dwa, albo „dłubać w heksach” albo używać Chromium z Pepper Flash.
Ok, a co w takim razie z nieszczęsnym Silverlight wciąż powszechnie stosowanym w VOD? Najlepiej jakby ZU nie używał/zapomniał o serwisach Video On Demand i czekał aż przejdą na HTML5 (takie tłumaczenie nie ma szans powodzenia i tylko rozjuszy, zresztą… słusznie). Można protezować na dwa sposoby: albo wersja portable przeglądarki dla Windows z SL albo instalacja mutanta Pipelight.
Przeglądanie poczty i kalendarz:
Można walczyć z Evolution lub Claws Mail, ale moim zdaniem najlepszy będzie Thunderbird. Tak jak wyżej wymienione przeglądarki, również jest wieloplatformowy, z przenośnym profilem. Jeśli ZU dotychczas korzystał z interfejsu webowego to za nic w świecie i tak go nie namówisz na klienta pocztowego, a jeśli i na Windows używał „gromoptaka” to z niewyjaśnionych przyczyn od teraz będzie także korzystał z maila przez www… A jeśli Outlooka lub The Bat to nigdy się nie przyzwyczai.
Komunikator:
Obecnie mało który ZU używa komunikatorów. GG, AQQ, ICQ itp. wyparły Facebook Chat i Google Talk. Co prawda oba używają XMPP i można je podpiąć np. pod Pidgin to i tak nie ma to większego sensu – ZU nie będzie z tego korzystał ponieważ FB ma i tak zawsze otwartego, a „gołębia” musi włączać i pilnować jego aktywności.
Odtwarzacz filmów i muzyki:
Razem, ponieważ najlepiej jakby zajmował się tym VLC (wbudowane kodeki, niezależne od systemowych bibliotek). ZU i tak nie używa żadnych egzotycznych formatów z którymi poradziłby sobie np. DeaDBeef. Jeśli jednak kataloguje muzykę robiąc playlisty to warto pomyśleć o Banshee lub Amarok. Jeśli na Windows strumieniował z radio internetowego Spotify to również na Linuksie znaleźć można jego natywnego klienta (niestety tylko dla debianowatych). Jeśli na Windows ZU zakochał się w Windows Media Player to… nie ma „wszystko-mającego” zamiennika i możesz być niemal pewien potoku kalumnii na Linuksa. :)
Warto wspomnieć też o - jak ja go nazywam - „zaszumiaczu” Anoise. Jest to program, który odtwarza dźwięki otoczenia, czyli szum wiatru, morza, ogniska, sowy w nocy, harmideru kawiarni etc. Jednym się podoba, innych irytuje.
Pakiet biurowy:
Jest tylko jeden jedyny słuszny, więc oczywiście LibreOffice. ;) Jeśli ZU przywykł do uzurpującej 1/6 ekranu wstążki to przygotuj się na festiwal złorzeczenia: a to „nie wiadomo gdzie są opcje”, „a to źle wczytuje dok i dokiks”, a to „zapisałem i nie wiem gdzie” itp. Można tłumaczyć godzinami, żeby używać formatów ODT, ODS itd. ale to i tak wszystko jak krew w piach. Dla świętego spokoju lepiej jest po prostu zainstalować MSO przez „wino”… Choćby nawet tylko po to aby uszy nie musiały znosić nieśmiertelnego „eGzel” i „*W*ooord” (i to w odniesieniu do Calc i Writera!).
W roli czytnika PDF można użyć Firefoksa lub dedykowany Evince.
Prosty edytor tekstowy:
Dowolny z dowolnego środowiska. ZU nie będzie go używał, zdecydowanie woli namiętnie wysyłać listy z ich treścią w *.doc i *.pdf, nawet jeśli to mają być tylko trzy zdania na krzyż. Cóż… W każdym razie polecam Gedit lub Sublime Text.
Edycja grafiki rastrowej, wektorowej i trójwymiarowej:
Jeśli ZU kiedykolwiek używał tego typu oprogramowania (co jest więcej niż wątpliwe), zaproponuj mu Gimp (ale z UI jedno okienkowym, najlepiej przerobionym na styl Photoshopa ) i Inkscape. Oba toporne jak cep, ale i tak wygodniejsze i bardziej funkcjonalne niż MS Paint. ;) Do 3D oczywiście Blender. Jeśli ZU lub jego dzieci przejawiają pasję do malowania, koniecznie dograj Kritę.
Edycja zdjęć:
Teoretycznie ta kategoria mieści się w powyższej, ale powstało kilka programów specjalnie dedykowanych wywoływaniu i edycji fotografii - tzw. ciemnie. W tej roli najlepszym wg. mnie jest DarkTable.
Katalogowanie zdjęć:
Nigdy nie rozumiałem osób, które używają programów do katalogowania i opisywania swoich zbiorów fotografii - jestem zdania że od tego jest manager plików, nazwy folderów i plików. Niczego więc nie jestem w stanie polecić z tej materii. Ponoć bardzo dobry jest DigiKam, ale jak na mój gust nieczytelny i nieintuicyjny. Jest jeszcze Shotwell, ale ten z kolei w porównaniu do dominującej na Windows Picasy jest zabawką dla kota.
Nagrywanie płyt:
Nawet przeciętny Kowalski coraz rzadziej nagrywa płyty i tak na dobrą sprawę dedykowane oprogramowanie odchodzi powoli do lamusa. Niestety na Linuksie nigdy nie było porządnej aplikacji ani do nagrywania, ani tym bardziej testów. Z tych „mniej porządnych” polecić mogę wydmuszki Brasero i K3b.
Manager plików:
Managera plików używa coraz mniej ludzi (co jest niepojęte). Na szczęście dla nas (?), a na nieszczęście ZU, na Linuksie jest obligatoryjnym narzędziem codziennego użytku, do tego jest znacznie bardziej rozbudowany niż Explorer. Jest ich sporo i można z powodzeniem polecić wszystkie (osobiście preferuję Nemo (fork Nautilusa którego pewnego dnia okaleczono), bardzo lubię też Dolphin).
Pakowanie plików:
Dla większości ZU to enigmat, którego nigdy nie używali i używać nie będą nawet wówczas gdy przyjdzie im wysyłać zdjęcia rodzinie, każde oddzielnie, wyliczając limit załącznika rzutem kostki (brak znajomości jednostek i/lub tzw. chmury). Co innego piracka hybryda ZU, który jest za Pan brat z nieśmiertelnym WinRARem. Jemu można dograć rozszerzenie dla managera plików (jeśli nie ma, dla Gnome'owatych w chyba wszystkich dystrybucjach wgrany jest File Roller, który choć ubogi to spełnia podstawowe potrzeby).
Chmury:
Używałem wyłącznie klienta Dropbox, który działa identycznie jak na Windows (trzeba dodatkowo dograć rozszerzenia dla managera plików). Innych nie znam i zachęcam do dzielenia się doświadczeniami w komentarzach. ;)
Bariera nr.5 – „Brzydko i nudno”
Większość ludzi z szeroko pojętej branży IT to typowe „geekonerdy”, które interpretują świat nie tyle binarnie co na pewno patrzą nań wyłącznie przez pryzmat samych liczb. Kwestie wizualne albo wiecznie odkładają na bok albo zwyczajnie je ignorują, stale sugerując siebie samych wyświechtanym: „system ma działać, a nie wyglądać” (co ciekawe, tendencja nasiliła się wraz z premierą Windowsa 8 – przypadek? ;}). Otóż panowie szlachta, NIE! System winien i stabilnie działać i cieszyć oko. Choć Windows do dziś nie dorobił się spójnego i estetycznego wyglądu to szczególnie na brak estetyki cierpi Linux. I jak sądzę właśnie dlatego, że rozwijany jest przez społeczność rzadko kiedy doceniającą wygląd GUI. I nie mówię tylko o ikonkach, belkach i ramkach, nie tylko o ich układzie na ekranie, o czcionce i jej kroju, o kolorystyce i jej stonowaniu, ale także animacjach.
Najładniejsze i najlepiej animowane są środowiska Cinnamon, Gnome, KDE i Unity. Ale nawet ich domyślne skórki, zestawy ikon czy czcionki można zamienić na ładniejsze. I w tym miejscu z pomocą przychodzi społeczność, która z powodzeniem potrafi przemalować Wołgę na Rolls-Royce'a. Można je pobierać ręcznie i ręcznie wgrywać z np. Deviant Art, Gnome Look itp, można też posłużyć się wbudowanymi w dane środowisko managerami skórek które z ich poziomu pozwolą zainstalować i podmienić theme (łatwiejsze i bezpieczniejsze).
Warto też pomyśleć nad innymi dodatkami, które wzbogacają pulpit. Co by nie mówić o Apple, potrafi wypromować również dobre, wygodne rozwiązania i takim jest bez wątpienia dock. Polecam Plank i Cairo-Dock (byle tylko nie w domyślnej konfiguracji!). Wirtualne biurko może też znacznie uatrakcyjnić zegar, pogoda czy telemetria (nie mylić ze szpiegowaniem) – a więc jedyny słuszny Conky.
Bariera nr.6 – Stabilność
Jeśli do tej pory nie wystraszyłeś ZU i wciąż odważnie chce aby taki system wgrać to najtrudniejsze masz już za sobą. Nie zepsuj tego i wybierz dystrybucję Linuksową, możliwe jak najmniej problematyczną w utrzymaniu – czyli abyś ty ją znał, nie namęczył się i przede wszystkim aby aktualizacje nie zepsuły nic w systemie (np. w Linux Mint można odznaczyć niesprawdzone lub niepewne poprawki, które są kategoryzowane numerami symbolizując poziom ich bezpieczeństwa).
Pamiętaj aby nie wybierać żadnych dystrybucji rolling release itp. tylko stabilne: LTS. Inaczej prędzej czy później coś się wywróci i będziesz tyrany naprawą.
Dobrze byłoby też, aby dane distro cieszyło się sporą popularnością i miało aktywną, możliwie największą społeczność, która „w razie W” pomoże rozwiązać problem.
Odradzam Ubuntu, ponieważ z moich (choć niedużych) doświadczeń wynika, że jest to pole minowe. Odradzam też Debiana, chyba że masz czas i chęci ślęczeć godzinami dostosowując go do użytkownika. Polecam OpenSUSE i Minta. Są co prawda przeładowane, ale starannie przygotowane, „oGUIowane”, nie straszą wyglądem i są możliwie najbliżej Windowsa, czyli stworzone dla potencjalnych „imigrantów”. ;)
Bariera ostateczna – „a szwagier powiedział, że ten cały Linux to dziadostwo jest...”
Jak wspomniałem w pierwszych akapitach, wszystkie perypetie są z życia wzięte. I wiesz co? Jak szwagier tak stwierdził to już przegrałeś. Bowiem szwagier pełni tutaj rolę imperatywu, który boleśnie koreluje z dotychczasowymi doświadczeniami ofiary (nawet jeśli się sama przed tobą do tego nie przyzna). To absolut z którym się nie dyskutuje i gwóźdź do trumny całej operacji. Zastępują go jedynie kolega z pracy, druga kochanka i chat na Onecie (nawet w tej hierarchicznej kolejności).
Natłok nowości i nieco innej filozofii sprawi, że prędzej czy później nowo upieczony użytkownik Linuksa zatęskni za Windowsem. Czy używało mu się go źle? Jeśli tak to tym bardziej, jeśli nie to i tak tylko dlatego że wygrywają przyzwyczajenia i psychologia (statystycznie nie lubimy zmian niosących nieznane). Windowsa dobrze zna (przynajmniej tak zawsze twierdzi...), a Linux… A Linux jest po prostu INNY. I to jest jego główny grzech. Jest „chłopcem do bicia” winnym za „trzęsienia ziemi, gradobicia i koklusz” (skończył się tusz w drukarce i przestała drukować? - wina Linuksa!).
Jeśli pracujesz zarobkowo jako serwisant i przyszła ci do głowy tak szaleńcza myśl jak przekabacenie ZU na jasną stronę mocy, oznacza to, że z powodzeniem nadajesz się do zawodu sapera, „wiewiórczenia ”, a nawet możesz zostać kamikadze kandydując na kolonizatora czerwonego globu w misji MarsOne.
Ile naliczyłem pozytywnych migracji? Spośród kilkudziesięciu, długofalowo zaledwie kilkanaście. Ale zanim otworzymy szampana świętując „ratio” muszę dolać łyżkę dziegciu – gros tej grupy nie chce wracać tylko dlatego że szkoda im czasu i przerzucania tony danych… Touché.
Czy my „Linuksiarze” (tak się solidaryzuję) potrzebujemy tych procentów? Potrzebujemy, ponieważ bez nich, nie będzie dobrych sterowników, ani komercyjnych programów. Rozbicie monopolu Microsoftu jest więc kluczowe dla przyszłości Linuksa w domu. Można zapierać się nogami, obszczekać i podpierać tezami o bezpieczeństwie wynikającym z małej popularności i kosztach utrzymania złośliwego oprogramowania, ale rzeczywistość się od tego nie zmieni. Namawiam do prób, przedstawiania alternatywnych systemów operacyjnych, jedynie tylko ostrzegam, że droga to wyboista, pełna cierni i bólu. ;)
Rok Linuksa (psst: na desktopach ;}) odwołany.