Perypetie z Intelopatykiem — część I
Na fali miniaturyzacji i postulowanej nadchodzącej ery „internetu rzeczy” także Intel postanowił wkroczyć na dotychczas niezbadane pole (możemy chyba przyjąć, że wszystkie (o)NUC(e) gabarytowo nie mieszczą się w tej skali). Intel Compute Stick - czyli po naszemu, jak go radośnie ochrzciłem: Intelopatyk - to zminiaturyzowana wersja pełnoprawnego komputera osobistego. Mamy płytę główną „zintegrowaną ze wszystkim”, UEFI taki jak na PC, a nawet wiatrak starający się schłodzić Atom (Z3735F). ;)
Jest w sieci mnóstwo, „rozpakowywań” i zdjęć, postanowiłem więc darować sobie dokumentację fotograficzną z otwarcia Puszki Pandory. To samo tyczy się recenzji, dlatego skupię się wyłącznie na tym czym nikt się dotychczas nie podzielił (starając się nie wchodzić w paradę osobom, które dostały gadget do testów) i na opisie - dumnie brzmiącego „przenośnego centrum multimedialnego” – bo taką u mnie funkcję będzie pełnić wynalazek Intela.
Pierwsze wrażenie
Barachełko, ale jednak nie tak małe jak można by oczekiwać. Solidny plastyk, zapakowany jak worek kartofli. Zero finezji i artyzmu, a po rozpakowaniu i zmontowaniu lego-zasilacza nie możliwym staje się z powrotem wszystko zmieścić - ale to akurat standard w zachodnim wzornictwie. Niepomiernie lepiej prezentuje się wszystko na renderach niż w rzeczywistości. Największą fizyczną wadą jest tylko jeden port USB.
Fabrycznie zainstalowanym systemem operacyjnym w tej wersji „patyka” (czyli STCK1A32WFC) jest 32 bitowy Windows 8.1 with Bing (o dziwo bez crapware jak to zwykle bywa np. w laptopach - i to się chwali!).
Niestety MS nie udostępnia obrazów instalacyjnych tej wersji „okienek”, więc odczytanie „numerka” na niewiele się zda. Ostatnio „Mikromiękki” deklarował akceptację kluczy systemów kwalifikujących się w promocji do aktualizacji do Windows 10, ale nie miałem zdrowia sprawdzać tego osobiście. Być może to już działa, ale jeśli, to i tak tylko przez rok, więc wielkiego sensu w tym nie widzę. Biorąc pod uwagę pamięć wewnętrzną jaką jest eMMC i jej żywotność szacowaną na kilka lat, pewnego dnia nastąpi zgon Intelopatyka, który zabierze ze sobą i Windowsa i licencję... Aby zabezpieczyć się na tę okoliczność, zalecam wykonać obraz całego eMMC np. za pomocą Clonezilli.
W razie śmierci pamięci wewnętrznej (Kingston S10032) wystarczy wgrać obraz na USB i z niego bootować system (pokładowy UEFI nie umożliwia startu z karty MicroSD). Sama pamięć też nie należy do demonów prędkości, ale i nie jest źle (zapis rzędu ~40MB/s, odczyt 150MB/s).
Zaraz, zaraz, ale ja nie cierpię Windowsa 8 i nowszych! To może tak chociaż wgrać siódemkę? Niestety oficjalnych sterowników brak (są tylko dla Windows 8.1 i Windows 10), więc nawet nie próbowałem sprawdzać czy taki duet się spisze, ani czy nie da się ich dosztukować. Do dyspozycji jest tylko 2GB RAM (co byłoby jako tako wystarczające), słaby układ graficzny HD Graphics, ale też jedynie 32GB pamięci masowej z czego ~1GB zajęłaby tablica NTFS, a 15GB sam Windows. A więc wybór padł na Linuksa, mojego ulubionego, idioto-odpornego Minta. Pomimo, że pre‑instalowana ósemka uzurpuje zaledwie 3GB (!) plus ukryte partycje: jedna 100MB (przyznam że nie wiem z czym, nie zaglądałem), druga 128MB z bootloaderem etc. i trzecia z recovery 6GB (swoją drogą to jest też czwarta nienaruszalna, transparentna RPMB ).
Zanim zabijesz Windowsa
Pamiętaj aby zrobić obraz całego nośnika. O ile oczywiście zależy ci na licencji lub w przyszłości sprzedaży urządzenia (mało kto kupuje komputery bez systemu lub z „pingwinem”, na dodatek tak niszowe). Teoretycznie wystarczyłoby sczytać sam klucz np. za pomocą ProduKey, a obraz tej wersji systemu ściągnąć ze „sklepów sieci torrent”, ale jako że nie ma możliwości weryfikacji ISO lepiej ich unikać (jest więcej niż prawdopodobne że są to wersje „wzbogacane” o narzędzia do tzw. „niezamawianych pentestów”).
Zanim wgrasz Linuksa, przemorduj się z UEFI
Na większości urządzeniach z UEFI i pre‑instalowanym Windows, aby wgrać coś innego, trzeba najpierw spacyfikować nieszczęsny Secure Boot i wyłączyć Fast Boot - po to aby w ogóle móc wejść do UEFI - co jest nie lada sztuką dla każdego homo sapiens sapiens, który posługuje się logiką i przyzwyczajeniem z czasów dominacji BIOSu. Skąd bowiem miałby wiedzieć, że podczas wyłączania systemu należy przytrzymać Shift? Dopiero wtedy Windows zmuszony zostanie do uruchomienia w trybie, umownie nazwijmy go recovery, skąd należy dokopać się do opcji "Rozwiąż problemy" › "Opcje Zaawansowane" › "Ustawienia oprogramowania układowego UEFI" › "Uruchom Ponownie". Dopiero wtedy komputer pozwoli zajrzeć do trzewi (czyż to nie jest intuicyjne? :)). Teoretycznie Intel postanowił pójść na rękę użytkownikom i nie tylko SB jest domyślnie wyłączony, ale nawet nie trzeba walczyć z przyciskiem Shift, ponieważ zaraz po ukrytym POST wyświetlają się kombinacje przycisków, które należy wcisnąć aby dostać się do ustawień. I wszystko byłoby ok gdyby teoria zawsze pokrywała się z praktyką...
Niestety „badyl” posiada tylko jedno USB, a więc w obroty poszedł najtańszy pasywny HUB USB Uniteka jaki znalazłem w pobliskim sklepie (wygląda jakby miał się zaraz rozlecieć).
I teraz najlepsze: czas na wciśnięcie np. F10 wywołujące w zamierzeniu boot menu, jest krótszy niż czas po którym Intelopatyk dowiaduje się o istnieniu podłączonych HIDówek na HUBie. „W mordę je… ża! Kto to wymyślił?” - pomyślałem. „W takim razie będę cwańszy, podłączę klawiaturę, a potem odłączę, przyłączę do „haba” razem z pendrive'm”. Nic z tego, nie znajduje pędraka...
Ostatnia deska ratunku, aktualizacja UEFI. Trzeba dodać, ze enigmatyczna ponieważ producent uznał, że nie ma co się dzielić listą zmian z plebsem... poza ostatnią gdzie wspominają o dodaniu możliwości parowania klawiatur na BT. „Hmm… A niech to, spróbuję, może poprawili wykrywanie czegokolwiek... :) Tylko jak się za to zabrać skoro nie wykrywa HUBa podczas startu? Czy UEFI nie jest przypadkiem modułowe? Może program do aktualizacji nie jest zespawany z ustawieniami?”. Z tą właśnie tendencją do prowadzenia rozmów z samym sobą postanowiłem zaryzykować.
A więc uruchomiłem Intelopatyk z bezpośrednio podłączoną do niego klawiaturą, trzymając nerwowo F7. Po poinformowaniu mnie o nieznalezieniu pliku z aktualizacją (system plików FAT32, FC0030C.BIO w katalogu głównym), zrobiłem przeszczep na huba. Wykrył klawiaturę, więc odświeżyłem, wykrył także update. „Uff!” Potwierdziłem chęć zmiany UEFI i… Restart! Coś się zaczęło dziać, coś zaczął flashować i stanął na dobre kilka minut. Przez głowę już przelatywały mi najczarniejsze myśli, że może nie wykrył HUBa, a już coś przygotował, że się powiesił i po restarcie będę mieć nowy przycisk do papieru etc. etc. Ciśnienie stale rosło, a ja składając ręce do Boga czekałem na nieuniknione…
Udało się, jednak odczytał, wgrał, sieć energetyczna w bloku też była dla mnie łaskawa (nie mam UPS ), a co najważniejsze naprawiono wykrywanie wynalazków na USB. Wyrok odroczony. :)
Instalacja Linuksa
Nie ma nad czym się tutaj rozwodzić. Wygląda tak samo jak na HDD/SSD na każdym innym komputerze. Czy aby na pewno? Oczywiście, że nie. Za łatwo by było! Ze względu na brak opcji "legacy USB" w tym nieszczęsnym i do głębi już przeze mnie znienawidzonym UEFI, w grę wchodzą wyłącznie dystrybucje 64 bitowe dostosowane do EFI, haczyk polega jednak na tym że GRUB2 musi być 32 bitowy (IA32).
I między innymi tym zajmę się w kolejnej części, jak dobrze pójdzie w przyszłym miesiącu.