Stara miłość nie rdzewieje, czyli dawne środowisko graficzne w nowej odsłonie
31.12.2016 | aktual.: 09.01.2017 00:40
Efekciarskie, nieprzejrzyste tudzież zestawiane z najcięższymi środowiskami graficznymi, lecz funkcjonalne i cieszące oko niczym świąteczna choinka. Crash wpisany w kanon działania, jednakże z częstotliwością występowania zależną od implementacji. Nie szkodzi, mamy rozwiązanie: bezzwłoczny auto-restart środowiska i można gnać dalej - „Opracowaliśmy antybiotyk w wersji cyfrowej - teraz już żaden crash nie jest straszny” ;‑) Dorzućmy następną atrakcje, mianowicie pstrokaty niebieski cień aktywnego okna w co poniektórych odmianach. Przez pryzmat właśnie takich cech postrzegałem czwartą odsłonę KDE. Zresztą, pewnie nie tylko ja, bo i wielu innych. Przypuszczalnie to gorycz po tym, jaką metamorfozę przeszło ulubione środowisko, aby stać się tym czymś. Czymś innym. Był to moment w którym potencjalnych powodów do zrezygnowania z Linuksa istniało o wiele więcej niż dziś, więc także i ja zboczyłem z jego ścieżki na rzecz Windowsa.
Znane minimalistyczne menadżery okien nie zdołały zatrzymać mnie wówczas przy pingwinie. Zyskały wcześniej moją sympatię, jednak ostatecznie utknęły na liście ciekawostek. Zniechęcony, pozostałych środowisk nawet nie rozważałem. Natomiast Gnome oraz jemu podobnych nie obdarzałem sympatią. Tak, zgadza się – porzuciłem Linuksa. Podczas gdy można stwierdzić, że we współczesnym wirtualnym świecie bywa on mniej dokuczliwy niż Windows i wielu zwykłych użytkowników pod postacią Ubuntu o nim co najmniej słyszało, tak ponad dekadę wstecz na desktopie był zaledwie nieznaną i problematyczną ciekawostką bez poważnego wsparcia większych „graczy”. Może gdyby nie te czynniki, to nie dokonałbym wtedy takiego wyboru.
Spróbujmy jeszcze raz, tylko trochę inaczej
Musiało upłynąć trochę czasu zanim dałem kolejną szanse pingwinowi, którego przecież pierwszą wersje (jądra) w 1991 roku sam Linus Torvalds określił jako efekt hobbystycznej działalności. W pewnej chwili nawiązałem nową znajomość z webmasterem mającym w swoim portfolio kilka drobnych sukcesów w zakresie zarabiania z reklam. Okazało się, że użytkowany na co dzień przez niego system operacyjny to Linux, a nawet lepiej – Ubuntu w wersji bodajże 11.10. Niewątpliwie zostałem zaskoczony. Zacząłem dopytywać „Jak? Co? Dlaczego?” wspominając, że w niezbyt odległej przeszłości ja także byłem entuzjastą tegoż tworu pod postacią Mandrake lub Mandrivy. Nadspodziewanie pozytywne odpowiedzi na te pytania skłaniały do zweryfikowania, jak nasz darmowy system spisuje się wtenczas.
Ku mojemu zdziwieniu już w wersji 12.04 wszystko pracowało żwawo i stabilnie – internet, dźwięk, drukarka HP praktycznie gotowa do druku, prosta półautomatyczna instalacja sterownika grafiki. Sytuacje w których nieoczekiwanie przestawało coś działać raczej nie miały miejsca. Nieistotną barierę stanowiły co najwyżej pojawiające się sporadycznie raporty o błędach, których przyczyn jednak na własnej skórze nie odczuwałem. Poważnym walorem Unity była wizualna spójność elementów wyświetlanych na ekranie. Domyślnie, a nie po dograniu zestawu ikon, motywu czy innych dodatków. Dzięki temu dało odnieść się wrażenie, że system nie tylko stabilnie pracuje, ale jest również stabilny jako całość. Dokonany postęp był tak olbrzymi, że Ubuntu z Unity stało się dla mnie kluczowym systemem na kilka lat absolutnie detronizując Windowsa w codziennych zastosowaniach. Wszystko byłoby pięknie aż do teraz, gdyby nie ostatnie małe problemy, które z biegiem czasu zyskały miano może nie tyle powodu, co pretekstu do zmian.
Może jednak bez tego „inaczej”?
Wydanie 14.04 LTS systemu od Canonical mimo że działało stabilnie, to z nieznanej mi przyczyny znacząco straciło na wydajności. Wystarczyło tylko kilka otwartych kart w Chrome, aby tych strat doświadczyć w bolesny sposób. Na nic zdały się czyszczenie profilu oraz reinstalacja przeglądarki czy też inne podobne zabiegi. Być może pomogłaby ponowna instalacja całego systemu, bo ten już miał przebyty całkiem pokaźny staż. Niestety nie sprawdziłem. Dlaczego? Powód jest banalny: chęć wypróbowania innej dystrybucji z innym środowiskiem. Kilka lat argumentowałem sobie, że Ubuntu (bez X, K, czy L na początku) to system z dużą popularnością wśród Linuksów, a więc także dobrym wsparciem, dobrymi zasobami i to właśnie Canonical należy zawdzięczać tak ogromne postępy Linuksa na polu innym niż serwerowym. Poza tym, wszystko w końcu działało. Niemniej jednak, chciałem przetestować inną dystrybucje, a przede wszystkim środowisko i tę argumentacje odłożyłem na bok.
Tak więc kilka tygodni temu rozpocząłem przygodę z Mintem 18 wraz z leciwą już wersją 5.6.5 Plasmy na pokładzie. Niektórzy szczerze odradzali, natomiast ja pomyślałem, że przecież nie zaszkodzi podjąć próby. Instalacja przebiegła pomyślnie, a tuż po niej system zaskoczył pozytywnie szybkością działania, spójnością czy wyważeniem ilości efektów graficznych. Oczywiście nie było to na tyle zawrotne działanie, aby porównywać Plasme z najszybszymi środowiskami takimi jak XFCE czy tym bardziej LXDE, ale całość naprawdę dawała radę - newralgiczne funkcje systemu działały tak jak należy. Natomiast z całą pewnością np. menu systemowe, czyli to co mnie drażniło najbardziej w Unity, działało w KDE o wiele, wiele szybciej. Już przy pierwszym szukaniu wpisywany fragment nazwy programu niemalże natychmiast daje adekwatne propozycje. Niepłynne animacje? To nie Gnome Shell. Na zintegrowanej mobilnej grafice Intel HD 2000 odtwarza praktycznie wszystkie animacje super płynnie, kiedy Gnome wyraźnie „chrupał” przetwarzając niektóre z nich. Ten drugi oferował co najwyżej dostateczną płynność bez uporczywych spowolnień dopiero przy dedykowanym GeForce GT 630M. Podczas gdy Unity z wersji na wersje zwiększa swój apetyt na RAM i od wersji 16.10 życzy sobie na starcie ponad 800 MB dobijając powoli do 1 GB, to Plasma zadowoli się o (ponad) połowę mniejszą ilością!
Możecie pomyśleć „Jakie ochy i achy ten Farkas tutaj przedstawia, a w rzeczywistości pewnie nie jest tak kolorowo.” i mógłbym rzec, że racja po Waszej stronie. Bowiem wersja od początku zawarta w Mincie 18 posiadała sporo drobnych, głupich błędów. Niby nic poważnego, aczkolwiek wrażenie niedopracowania detali było nieodparte. Obawiałem się, że to będzie już cecha, która nie ustąpi. Jednakże Mint 18 dostał aktualizacje Plasmy do wersji 5.8.3 LTS i od tego momentu przyznać racji nie mogę ;‑) Tak, to świetne środowisko – wystarczająco dopracowane, szybkie, niewymagające specjalnego obycia, proste, funkcjonalne, konfigurowalne, ładne, wyważone i tak dalej… z perspektywy użytkownika prostego, ale także tego znającego się na rzeczy, po prostu bajka.
Sentymentalnie, znów po staremu
Opiszę kilka mocnych stron tego środowiska dla tych, którzy nie mieli z nim styczności lub mieli, lecz znikomą, chwilową.
Krunner – wszystko w jednym
Potrafi sprawnie wyszukiwać i włączać programy, zakładki przeglądarki, ustawienia systemowe, różnego rodzaju pliki jak np. multimedialne czy dokumenty, wykonywać skomplikowane obliczenia matematyczne, przeliczać jednostki czy też instalować programy. To wszystko działa znacznie lepiej niż Dash (wyszukiwarka) w Unity i świetnie zastępuje domyślne menu systemowe przy założeniu, że ktoś wpisuje fragment nazwy zamiast szukać na liście. Odnośnie menu systemowego, jeżeli ktoś przyzwyczajony jest do Dasha lub czegoś podobnego, to Plasma oferuje niezły zamiennik zwany po polsku „Tablica programów”.
Aktywności – wzrost ergonomii
Uważany przez niektórych za zbędną funkcjonalność mającą na celu wypchnięcie tradycyjnych, wirtualnych pulpitów. Jak sama nazwa wskazuje, ułatwia przełączanie się między aktywnościami. Nieściśle aktywność można porównać do osobnego komputera przeznaczonego do konkretnego zastosowania. Umożliwia używanie odrębnych widżetów oraz tapet dla każdej z nich, choć nie tylko. Aktywności podobnie jak wirtualne pulpity mogą prezentować ogólną tematykę (praca, rozrywka) lub konkretną czynność (programowanie, muzyka) i co najważniejsze, mogą współpracować z wirtualnymi pulpitami. Korzystanie z takiej synergii może być przydatne i moje doświadczenie podpowiada mi, że takie właśnie jest. Przykładowo dla aktywności „Programowanie” można ustawić odpowiedni widżet usprawniający poruszanie się po katalogach roboczych, listę to‑do w formie widżetu-notatki czy osobną, nierozpraszającą tapetę. Przełącznik zadań na panelu zawiera w sobie opcje pozwalającą na ukrywanie tych programów, które uruchomione zostały na innej aktywności. W ramach wspomnianej synergii każdej aktywności przydzielamy np. po dwa czy trzy pulpity i znacząco wzrasta ergonomia korzystania z komputera.
KDE Connect – wygodnie ze smartfonem
Pozwoli na łatwą współpracę ze smartfonem opartym na Androidzie. Oferuje m.in. współdzielenie plików i adresów URL, emulacje gładzika, synchronizacje powiadomień, współdzielony schowek czy działanie smartfona jako pilot multimedialny. Opiera swoje działanie na połączeniu wifi.
Bluetooth – tutaj działa lepiej niż dobrze
Jeżeli pragniecie mieć możliwość używania BT i do tej pory sprawiał on problemy na Waszej dystrybucji to spróbujcie KDE. Technologia ta jest dziś wykorzystywana zdecydowanie rzadziej niż kiedyś, ale na Gnome Shell, Unity czy nawet XFCE w praktyce była u mnie nieużywalna. Sparowanie urządzeń mogło graniczyć z cudem. Możliwe, że tak jak ja, obarczaliście za taką postać rzeczy jądro systemu. Nie uwierzycie jakiego szoku doznałem, gdy okazało się, że... tutaj wszystko działa. Dokładnie tak. Można przesyłać pliki między urządzeniami czy odtwarzać dźwięk ze smartfona na komputerze i nie ma z tym większych problemów.
Kilka słów i mała prezentacja na koniec
Nie pozostaje mi nic innego jak rekomendować Minta 18 wraz ze zaktualizowanym KDE lub wstrzymanie się do wersji 18.1 w której nowa wersja owego środowiska już będzie zawarta.
Tymczasem odradzam Kubuntu, które na moim laptopie lubiło sypnąć błędem mimo że system jak działał, tak działał w dalszym ciągu, bez jakichkolwiek negatywnych zmian. Prawdopodobnie zasługa apporta zawartego w Ubuntu oraz jego odmianach. Mam nadzieję, że wpis się spodobał i nie żałujecie poświęconego czasu na jego przeczytanie :‑) Dziękuję za uwagę.