Dlaczego warto samemu naprawiać swój sprzęt?
26.04.2016 | aktual.: 27.04.2016 07:57
Nic na tym świecie nie jest wieczne. Wszystko prędzej czy później się psuje. Czasami dzieje się to samoczynnie, innym razem z winy użytkownika. W takim wypadku zwykle zanosimy sprzęt do serwisu, licząc na tanią i szybką naprawę. Często taką opcję wybierają nawet przyszli „technicy informatycy”, gdyż nie chcą ryzykować wymiany np.: uszkodzonego wyświetlacza w swoim wypasionym telefonie. Niestety istnieje wiele rodzajów sprzętu, którego nie naprawimy sami w domu, gdyż najczęściej będzie nam brakowało odpowiednich narzędzi. Producenci urządzeń elektronicznych bardzo często stosują różne „dziwne” śrubki lub po prostu mocują niektóre elementy za pomocą kleju. Typowym przykładem takiego postępowania jest Surface Pro firmy Microsoft. Bez posiadania odpowiednio dużych umiejętności, wprawy oraz narzędzi rozbiórka tego urządzenia najprawdopodobniej skończyłaby się jego uszkodzeniem. W takim wypadku lepiej oddać sprawę wykwalifikowanemu personelowi autoryzowanego serwisu. Niestety, musimy liczyć się z tym, że za taką operację słono zapłacimy.
Wielkie koncerny w dzisiejszych czasach lubią nie tylko maksymalnie utrudniać ewentualną naprawę sprzętu. Często dane urządzenie jest tak projektowane, aby popsuło się tuż po okresie gwarancji, zmuszając użytkownika do wydania pieniędzy na drogą naprawę pogwarancyjną lub kupno nowego, lepszego modelu. Taktyka jest bardzo prosta – wystarczy w układzie umieścić element o gorszych parametrach technicznych lub tak zaprojektować układ, aby np.: układy nielubiące ciepła znalazły się obok jego generatorów. W telefonach i laptopach coraz częściej można się spotkać z niewymienialnymi bateriami. Najczęściej psującymi się elementami (np.: w monitorach i telewizorach) są kondensatory. Ich wymiana jest banalnie prosta i nawet niedoświadczony laik może sprostać takiemu wyzwaniu. Natomiast w serwisie musielibyśmy za taką przyjemność wydać niemałą sumę pieniędzy.
Szczególnie narażone na uszkodzenia mechaniczne są urządzenia mobilne, takie jak telefony czy tablety. Dlaczego? Bo właśnie te sprzęty najczęściej spotykają się z „glebą”. Wystarczy spojrzeć na allegro.pl lub olx.pl aby zobaczyć, jak dla takiego urządzenia może skończyć się przypadkowy upadek. Żaden telefon czy tablet (nie licząc może kilku wyjątków) nie jest odporne na upadki i należy być tego świadomym. Moje doświadczenia z serwisami (zarówno autoryzowanymi jak i nie) nie napawają optymizmem. Dlatego też od dawna, kiedy tylko mogę, samemu naprawiam swoje urządzenia. Zwykle nie jest to ani trudne ani straszne. Wystarczy tylko uniknąć pośpiechu i zdenerwowania, oraz być uważnym. Przy zachowaniu zimnej krwi każda naprawa zakończy się (mniejszym bądź większym) sukcesem.
Geneza – czyli uszkodzenie i próby szukania pomocy
Po tym przydługim wstępie czas przejść do meritum. Do utworzenia tego artykułu zmobilizował mnie wypadek, jakiego ostatnio doznało jedno z najczęściej używanych przeze mnie sprzętów. Mowa o Asus Transformer Book T100. Ten świetny, wydajny i prawdziwie mobilny notebooko-tablet był przeze mnie używany bardzo często. Kupiony został dwa lata temu, a obecnie jest praktycznie u kresu swej gwarancji. Od momentu kupna został praktycznie moim stałym towarzyszem we wszystkim. Dzięki swojej lekkości i bardzo dobrej baterii był w stanie zastąpić większość używanych przeze mnie urządzeń techniki komputerowej. Przez cały ten czas działał bezawaryjnie i tak byłoby pewnie dalej, gdyby nie pewna przykra okoliczność.
Pewnego ciepłego wiosennego dnia, później niż zwykle wracałem do domu. Czekałem na ważną dla mnie wiadomość, która miała przyjść w czasie, kiedy trwały lekcje w szkole. Nie miałem ze sobą telefonu, więc było niemożliwością sprawdzenie skrzynki e‑mail w szkole (co do logowania na szkolnych komputerach czy innych tego typu „obcych” urządzeniach – jestem bardzo nieufny). Po powrocie do domu bez zastanowienia odłączyłem ładowarkę od mojego Asusa i podjąłem próbę sprawdzenia, jaka wiadomość na mnie czeka. Niestety przy chwytaniu tabletu nie wziąłem pod uwagę faktu, że pokryta potem skóra dłoni (tego dnia było dość ciepło) w połączeniu z „plecami” tabletu wykonanymi z dość śliskiego plastiku stanowią złe połączenie. Chwila nieuwagi, głośny trzask i … po wszystkim.
Notebook z wysokości około 1,5 metra uderzył z impetem o twardą, drewnianą podłogę. Na wierzchu nie było widać uszkodzeń. Niestety, po otworzeniu ujawnił się jedyny, ale za to poważny skutek tego zderzenia. Duże pęknięcie przebiegające od dolnej lewej do prawej górnej krawędzi ekranu, rozgałęziające się na kilka bruzd mniej więcej w środku monitora. Krótki test sprawności zakończył się sukcesem. Włączenie notebooka było bezproblemowe, a dysk twardy nie doznał żadnych uszkodzeń (prawdopodobnie dlatego, że urządzenie podczas przenoszenia było wyłączone). Obraz w każdym punkcie ekranu był poprawnie wyświetlany. Można było wnioskować, że matryca nie uległa uszkodzeniu. Niestety, prawie cały ekran dotykowy odmówił posłuszeństwa. Działała tylko lewa dolna część. Sprawność kończyła się na pierwszej rysie. Z początku wpadłem w lekką panikę, gdyż byłem przyzwyczajony do praktycznie codziennego używania tego notebooka. Natomiast obecnie musiałem obyć się bez niego przez co najmniej kilka dni. Rozważałem różne opcje. Pierwszą był oczywiście…
Serwis – próby znalezienia najkorzystniejszej oferty
Ogólnie, tak jak napisałem we wstępie jestem za naprawą takich rzeczy w domowym warsztacie. Nie mniej, wolałem się zorientować jak wygląda koszt naprawy w profesjonalnym serwisie. W końcu, jeśli różnica ceny między naprawą samemu, a naprawą profesjonalną wynosiłaby kilkanaście złotych, to warto byłoby wybrać jedynie tą drugą opcje. Wobec tego rozejrzałem się, jak sprawa z wymianą digitizera (elementu odpowiadającego za dotyk, znajdującego się przed matrycą) wygląda w moim mieście. W okolicy nie ma zbyt wielu firm naprawiających sprzęty z prawdziwego zdarzenia. Większość serwisów za naprawę notebooka ze zbitym digitizerem żądała około 200 złotych za samą robociznę. Kupno części to drugie tyle. W rezultacie łączny koszt to prawie 1/3 ceny urządzenia. Może, jeśli ktoś kupi Iphone’a 6S za kilka tysięcy złotych to taka opcja jest opłacalna. W końcu poświęcamy (teoretycznie) robotę fachowcom znającym się na rzeczy. Takiej rentowności nie ma w wypadku notebooka za 1300 zł. Wobec tego szukałem dalej …
Kolejne miejsce, w którym starałem się znaleźć pomoc był autoryzowany serwis Asusa. Nie liczyłem, że naprawią mi to na gwarancji, gdyż jest to uszkodzenie z winy użytkownika. Nie mniej, pomyślałem, że warto spróbować. Napisałem e‑maila na adres pomocy technicznej firmy, podając wszystkie informacje, których żądali (m.in. numer seryjny, data końca gwarancji, data zakupu i inne tego typu kwestie). Zaskakująco szybko, bo po kilku godzinach dostałem odpowiedź. W treści zapytania wyraźnie zaznaczyłem, że uszkodzony jest tylko digitizer, natomiast matryca jest sprawna. Treść odpowiedzi przytoczę:
Szanowny Kliencie, Dziękujemy za kontakt ze wsparciem technicznym firmy ASUS. Niestety nie będę w stanie ustalić dokładnych kosztów naprawy. Natomiast jestem w stanie oszacunkować koszt (proszę zauważyć że może się on różnić od rzeczywistego): Koszt obsługi pozagwarancyjnej: do 200 zł netto Koszt matrycy: około 661 zł netto W razie pytań - proszę o kontakt.
Cena naprawy to bagatela – minimum 861 złotych. Jest to prawie 66% ceny nowego urządzenia.
W związku z tym zrezygnowałem z szukania pomocy u innych i zabrałem się za samodzielne naprawienie usterki.
Kupno digitizera
Pierwszym serwisem, który odwiedziłem było allegro.pl. Może zdziwić fakt przekroju cenowego paneli dotykowych. „Nowe oryginalne” ekrany dotykowe można nabyć w cenie od 80 złotych do 199 złotych. Czym one się różnią, poza ceną, skoro wszystkie są „oryginalne” i „nowe? Tym samym moje krótkie poszukiwania na allegro na razie się skończyły.
Bardzo ciekawą propozycją było zamówienie potrzebnej mi części z Chin. Ofert na Allexpress było bardzo dużo. Tam „nowy oryginalny” digitizer łącznie z kosztami wysyłki można było kupić za 18 dolarów, czyli około 70 złotych. Niestety, nie mogłem sobie pozwolić na kilkutygodniowe oczekiwanie na przyjazd części, gdyż laptopa musiałem naprawić w przeciągu dwóch tygodni, aby był gotowy do zabrania na wyjazd zagraniczny. Wobec tego chińską ofertę, mimo iż korzystną, również musiałem odrzucić.
Pozostał polecany przez moich znajomych sklep ideanord.pl. Ta, będąca obecnie częścią grupy Komputronik firma zaciekawiła mnie. Opinie na temat sklepu były korzystne. Natomiast recenzje serwisu nie obchodziły mnie za bardzo, gdyż tę opcję odrzuciłem już wcześniej. Zdecydowałem się więc na kupno panelu dotykowego właśnie tu. Operacja kosztowała mnie 133 złotych. Koszt był i tak sporo mniejszy, niż serwisowanie sprzętu w firmie. Niestety, przez moją głupotę podwoił się, ale o tym w dalszej części.
Rozbieramy sprzęt
Teoretycznie, dla pełnego bezpieczeństwa powinniśmy mieć opaskę oraz matę antystatyczną, gdyż istnieje ryzyko przeskoczenia ładunku z naszego ciała do elektronicznego układu. Może to spowodować jego uszkodzenie. W praktyce ryzyko nie jest aż takie duże. Lecz mimo to, dobrze się „rozładować elektrostatycznie” dotykając kaloryfera czy jakiegoś innego uziemionego metalowego przedmiotu.
Po obejrzeniu kilku filmików z Youtube zabrałem się za rozebranie mojego urządzenia. Aby dostać się do wnętrza, musimy zdjąć tylną część obudowy. Konstrukcja oparta jest na zatrzaskach, które niestety dość łatwo uszkodzić. Żeby pokonać pierwsze wyzwanie, najlepiej użyć czegoś pokroju karty kredytowej. Ewentualnie może być płaski śrubokręt, aczkolwiek musimy ostrożnie operować tym narzędziem, aby nie uszkodzić czegoś w środku. Powinniśmy uważać, aby przez chwilę nieuwagi zatrzaski znowu nie wskoczyły na swoje miejsce, gdyż wtedy będziemy musieli zaczynać wszystko od początku.
Po zdjęciu tylnej części obudowy naszym oczom ukaże się płyta główna. Odchodząc trochę od tematu warto zauważyć, że wszystko jest tu zintegrowane i nie wymienimy np..: pamięci RAM czy Flash na inną.
Jedynie trzy wtyczki mogą nam przeszkadzać w sukcesywnym zakończeniu naprawy. Przy odpinaniu połączeń najlepiej wspomóc się pęsetą, gdyż elementy tego typu dość łatwo uszkodzić.
Najpierw odpinamy zasilanie. Związane jest to z tym, aby przypadkiem nie zrobić jakiegoś zwarcia, które mogłoby skończyć się tragicznie dla elementów zintegrowanych z CPU.
Następnie odklejamy ten „miedziany pasek”, pod którym skrywa się połączenie matrycy. Matrycę ostrożnie odpinamy.
Została nam do odłączenia ostatnia wtyczka: Digitizer. Taśma ta przekazuje do płyty głównej informacje dotyczące obsługi dotyku.
Na portalu IFIxit zalecają także odłączenie głośnika. Aczkolwiek nie jest to konieczne, gdyż element ten nie będzie nam przeszkadzał przy dalszej rozbiórce.
Następnie musimy odkręcić legion śrubek zlokalizowanych w różnych miejscach. Należy zwrócić uwagę na ich wielkość. Większość otworów znajduje się w ramce, do której przyklejony jest digitizer. Złe dobranie śrubki przy skręcaniu może skończyć się „przewierceniem się” na drugą stronę i szybkim uszkodzeniem świeżutkiego ekranu.
Po wyjęciu płyty głównej naszym oczom ukaże się tylna część matrycy urządzenia. Tam czekają na nas jeszcze dwie śrubki, które należy odkręcić. Matrycę odkładamy w bezpieczne i bardzo czyste miejsce tak, aby do lśniącego jak łza plastikowego ekranu wyświetlacza nie dotarł kurz.
Teraz czeka nas najcięższy etap, na którym za pierwszym razem poległem. Najpierw musimy oddzielić stary ekran dotykowy od ramki. Nie posiadałem urządzenia typu opalarka ani żadnego innego typu heat gun, więc musiałem radzić sobie innymi sposobami. Niestety, żadne patenty typu grzanie kaloryferem czy suszarką nie sprawdziły się. Klej (a właściwie taśma dwustronna, jak się później przekonałem) bardzo mocno trzymały. Stary digitizer został oddzielony od ramki w kilku kawałkach. Część taśmy oddzieliła się razem z ekranem. Nie było więc mowy, aby nowy digitizer nakleić na starą taśmę.
Zaopatrzyłem się w nową taśmę dwustronną, przeznaczoną „podobno” specjalnie do tego celu. Wyczyszczenie ramki ze starej, a następnie naklejenie nowych pasków nie stanowiło problemu. Istniała natomiast trudność z równym przyklejeniem digitizera. Aby całość estetycznie wyglądała należało przykleić nowy ekran dokładnie tak jak stary. Oczko kamery również musiało być w tym samym miejscu, gdyż inaczej kamerka nie działaby poprawnie. I niestety na tym etapie za pierwszym razem poległem. Po idealnym przyklejeniu ekran przesunął się kilka milimetrów w lewą stronę i tak już zostało. Estetycznie może nie było tak źle, ale kamerka internetowa pechowo odmówiła współpracy. Istnieje ciekawe prawo, zwane prawem Finaglesa, mówiące o tym, że:
Jeśli jakaś praca została od początku źle zrobiona, wszelkie usiłowania jej poprawienia jeszcze ją pogorszą
Nieszczęśliwie w moim przypadku prawo Finaglesa sprawdziło się. Chciałem mieć w pełni sprawne urządzenie i postanowiłem odkleić digitizer od ramki tak, aby go nie uszkodzić. Niestety próba odklejenia ekranu nie powiodła się i nowiuteńki digitizer pokrył się siatką pęknięć. Musiałem zamówić nowy egzemplarz. Po dwóch dniach oczekiwania, otrzymałem od kuriera upragnioną paczkę. Po ponownym oklejeniu ramki taśmą nadeszła pora na drugie podejście do przyklejenia digitizera. Na szczęście wszystko tym razem zakończyło się powodzeniem. Ekran został idealnie przyklejony do ramki i można było przystąpić do skręcania urządzenia. Wystarczy po prostu powtórzyć wymienione wyżej kroki w odwrotnej kolejności.
Po umieszczeniu wszystkich elementów na swoim miejscu Asus Transformer Book T100 ożył. Wszystko działało poprawnie, a urządzenie wygląda praktycznie jak nowe.
Podsumowanie
Sumaryczny koszt naprawy wyniósł mnie 266 zł. Zwróć uwagę, że to i tak mniej niż zapłaciłbym w niejednym serwisie. Dlaczego o tym wspominam? Po prostu warto czasami poświęcić trochę swojego czasu, aby naprawić takie dość proste usterki. Przy okazji można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Oczywiście istnieje ryzyko, że operacja naprawy się nie uda (szczególnie, jeśli ktoś robi to pierwszy raz) ale ryzyko to można zminimalizować do bardzo niskiej wartości. Wystarczy najpierw przyswoić dawkę wiedzy przeglądając takie portale jak ifixit.com czy nawet poczciwe Youtube. Jeśli wszystkie kroki będą wykonywane powoli, dokładnie i bez nerwów, oraz będziemy dysponowali podstawowym wyposażeniem to rozwiązanie takich prostych problemów nie będzie stanowiło żadnego problemu. Serwis to ostateczność. :