Assassin's Creed: Wersja Reżyserska
Trudno było nie czekać na pecetową wersję Assassin’s Creed. Jaka osoba, która przemykała po mrocznych uliczkach miast Thiefa, okradając bogatych kupców z grubych sakiewek pełnych „uczciwie” zarobionego złota, nie chciałaby powtórzyć skradanej przygody, tylko w dwunastowiecznej Jerozolimie? Którego gracza, mającego w pamięci popularnego Hitmana, pełnego brutalnej akcji, ale również cierpliwego podchodzenia do naszego celu, nie zachwyci myśl o odegraniu średniowiecznego zabójcy? Odpowiedź jest chyba oczywista. Wszyscy tego wyglądaliśmy.
02.05.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:54
Znany również w Internecie pod nazwą „Jade’s game” („gra Jade”, pozdrawiamy panią producent!), Assassin’s Creed jest nie tylko opowieścią o średniowiecznym zabójcy, członku tajnego bractwa morderców czuwających nad „pokojem” Bliskiego Wschodu. Niestety główne ramy fabuły należą oto do czystego science-fiction. Niejaki Desmond Miles budzi się w bardzo dziwnym miejscu - sterylnym, nowoczesnym laboratorium. Pewien nie grzeszący zbytnią cierpliwością Pan Naukowiec śpieszy wyjaśnić, że w naszym kodzie genetycznym zaszyfrowane są wspomnienia naszych przodków, a jeden z nich bardzo interesuje jego organizację. Chcąc nie chcąc, mając do wyboru natychmiastową śmierć albo współpracę, nie mamy innej możliwości niż robić co nam nakazują. Dzięki urządzeniu zwanemu Animusem cofamy się w genetyczną przeszłość, aby odnaleźć to, czego szukają nasi oprawcy.
Okazuje się, że w całym ambarasie chodzi o Altaira ibn al-Ahada, członka elitarnego bractwa asasynów, działającego w Średniowieczu na opanowanym przez krzyżowców Bliskim Wschodzie. Animus pozwala nam na przejęcie kontroli nad naszym przodkiem i tym samym odblokowanie wspomnień, które być może zapewnią naszemu współczesnemu wcieleniu upragnioną wolność. Altair nie należy jednak do osób lubiących prostotę. Wbrew przeciwnie - nasz pra-pra-pra itd. dziadek celował w buncie i arogancji, dzięki czemu zraził do siebie wielu ludzi, również wewnątrz własnego bractwa. Zbytnia pewność siebie doprowadza go do złamania głównych zasad rządzących zabójcami. W ramach pokuty bohater musi wykonać zadanie polegające na zgładzeniu dziewięciu osób, które odpowiedzialne są za przeciąganie się Krucjaty.
Jak widać fabuła w Assassin’s Creed jest dość skomplikowana, co stanowi rzadkość w dzisiejszych, przesyconych graficznymi majstersztykami bez duszy czasach. Mimo to jednak od początku coś tutaj nie gra. Mamy wrażenie, że twórcy za bardzo starali się stworzyć tytuł wyjątkowy. Spiętrzenie dwóch wątków, science-fiction i średniowiecznego, nie zawsze wychodzi produkcji na dobre. Gdyby zostawiono całą sprawę z pamięcią genetyczną na koniec można by całość zamknąć małym trzęsieniem ziemi, jak w Szóstym zmyśle. A tak końcówka Assassin’s Creed może i zaskakuje, lecz pozostawia pewien niesmak; sequel gry jest nieunikniony.
[break/]Altair nie należy do gości, których chcielibyście spotkać w odosobnionej alejce po zmroku. Niech nie zmyli was jego biały strój, bardziej pasujący do mnicha, niż średniowiecznego odpowiednika wojownika ninja. Bo tym w zasadzie jest nasz bohater. Pełen buty i pogardy dla reguł zabójca to chyba najsprawniejsza osoba krocząca po ulicach dawnych miast. Dla niego to nie problemem przebiec sprintem kilometr (odtrącając przy tym ludzi na wszystkie strony), zaś na koniec wspiąć się jeszcze po pionowym murze i ukryć gdzieś w ciemnym zaułku. Od tej strony rozgrywki zdecydowanie nie można się do niczego przyczepić. Nasz asasyn porusza się z wrodzoną, zabójczą gracją węża gotowego do ataku, a łatwość, z jaką dokonuje najróżniejszych akrobacji po prostu zadziwia.
Jedyną osobą, która mogłaby się z Altairem pod względem wyszkolenia fizycznego równać, to główny bohater Prince of Persia. Z tą różnicą, że Książę zapewne by padł od pierwszego ciosu naszego asasyna. W grze dostępne są trzy rodzaje oręża. Zabójca jest mistrzem miecza, tak więc ten często pójdzie w ruch. Z samego początku walka tą bronią białą wydaje się prosta, choć ogólnie wcale taka nie jest. Jeśli chcemy wyjść cało ze starcia z tłumem strażników, musimy bowiem nauczyć się rytmu potyczki. Przypomina to trochę w tej kwestii polskiego Wiedźmina z tym, że tu nikt nie pokazuje nam kiedy wykonać następne uderzenie. Drugą bronią, której przyjdzie nam używać nader często jest ukryte ostrze. To cudeńko, schowane zawsze w naszym prawym rękawie, pozwoli na szybkie i zdecydowane wyeliminowanie celu. Dodatkowo możemy jeszcze rzucać sztyletami umożliwiającymi szybkie zdjęcie z dystansu obranego delikwenta.
Jak na grę typu „sandbox”, Assassin’s Creed zbyt mocno trzyma się swojej fabuły. Zanim uzyskamy dostęp do naszego celu musimy wykonać pomniejsze zlecenia, takie jak podsłuchanie ważnej rozmowy, kradzież kieszonkowa, czy wymuszenie zeznań przez obicie jakiegoś spalonego słońcem Jerozolimy oblicza. Wersja pecetowa w stosunku do konsolowych oferuje nam jeszcze kilka nowych opcji w tym względzie, m.in. niszczenie stoisk kupieckich, ale obyło się bez rewelacji. Nie chcąc psuć zabawy z odkrywania wszystkich misji powiem tylko tyle, że to główne, bezpośrednio wiodące do zabójstwa, dostarcza najwięcej przyjemności, lecz jest również znacznie trudniejsze i satysfakcjonujące niż inne zadania. Mimo wszystko wiele osób narzeka, że gra zbyt mało przypomina takie produkcje, jak Grand Theft Auto, w których eksploracja świata jest równorzędnym składnikiem całości.
Niesamowicie wyglądają w świecie Assassin’s Creed ucieczki po zdjęciu celu danego rozdziału historii - należą one do ścisłej czołówki gier, choć owszem, generalnie przebiegają wszystkie identycznie. Ścigani przez strażników biegniemy uliczkami miasta, przewracamy przy tym przechodniów, skaczemy po dachach. Rzecz wygląda właśnie tak, jak prezentowały to dobrze nam znane filmowe zwiastuny tego tytułu. Skryć możemy się w stogu siana, między siedzącymi spokojnie na ławce strudzonymi mieszkańcami lub pośród grupy mnichów, nazywanych tutaj uczonymi. Nie jest to może najbardziej prawdopodobna sprawa, nasz zabójca wyróżnia się bowiem zdecydowanie od otoczenia całym arsenałem noszonej broni, ale cóż – to tylko gra i rozgrywka ma sprawiać przyjemność, a tak niewątpliwie jest.
[break/]Każde z miast dostępnych w Assassin’s Creed, Damaszek, Jeruzalem i Akra, po prostu zachwyca. Trudno znaleźć słowa na to, co zgotowało nam Ubisoft - mało jest wciąż produkcji, w których świat przedstawiony jest tak blisko realizmu, przynajmniej geograficznego. Twórcy nie pokazali nam przy tym lukrowanej wersji Mrocznych Wieków. Mamy tu wszystkie warstwy społeczne, od żebraków, przez zwykłych kupców, którzy głośnymi okrzykami zachwalają swoje towary, aż po nasze cele, czyli ludzi czerpiących największe korzyści z ciągnących się wciąż Krucjat. Co najważniejsze, dzięki niesamowitym umiejętnościom Altaira możemy dotrzeć praktycznie do każdego widocznego miejsca w danej metropolii. Tak naprawdę można by Assassin’s Creed określić mianem przewodnika po średniowiecznym Bliskim Wchodzie dla yamakasi.
Projektanci poziomów osiągnęli rzecz bardzo trudną – stworzyli świat, który tchnie naturalnością. A dla asasyna obdarzonego nie tylko unikalnymi możliwościami bojowymi, ale całym szeregiem niezwykłych zdolności akrobatycznych, żaden parapet, dach, czy okno nie są tu nieosiągalne. Dlatego też zwiedzanie średniowiecza należy do wyjątkowo przyjemnych doświadczeń. Po co kisić się w tłumie zwykłych „turystów” (czyli tych w wielkimi czerwonymi krzyżami na piersiach) lub tabunach autochtonów w postaci kupców i żebraków, skoro możemy użyć naszych wyćwiczonych mięsni, wspiąć się na sam szczyt najwyższego kościoła Jerozolimy, skąd popodziwiamy miasto z zupełnie innej, zapierającej dech w piersiach perspektywy. Bieg po dachach Damaszku to rzecz po prostu nieprawdopodobna, a przy tym wszystko wypada tak naturalnie, że ani chwili nie traktujemy poziomów jak stworzonych specjalnie dla nas.
Assassin’s Creed jest również idealnym przykładem na to, jak graficy powinni wykonywać swoją robotę. Lokacje tętnią życiem od miejskiego zgiełku. Orły unoszą się wysoko na wietrze, a kupcy jak już wspominałem głośno namawiają przechodniów do kupna swoich towarów. Jednak niewątpliwym mistrzostwem świata jest animacja naszego głównego bohatera. Czy to w walce, czy spokojnie spacerując po ulicy, Altair porusza się z niesamowitą gracją osoby świadomej perfekcji każdego swojego ruchu. Inne postacie może nie wyglądają aż tak dobrze, szczególnie przechodnie, ale przyzwyczailiśmy się, że przecież nie można mieć wszystkiego.
[break/]W polskiej wersji gry głosów użyczyli między innymi Daniel Olbrychski oraz Borys Szyc. Mimo tego, iż niektóre dialogi brzmią sztucznie, to i tak trzeba się z samego faktu cieszyć, bowiem zachodni recenzenci akurat narzekają dość na ichniego Altaira, który podobno odstępuje poziomem od reszty obsady. Trochę szkoda, że przez pełną lokalizację gra traci za to nieco ze swojego bliskowschodniego klimatu - w angielskiej wersji wszyscy mówią ze specjalnym, łamanym akcentem, u nas Średniowiecze wita aż nazbyt piękną polszczyzną. Tak czy siak jednak, taka muzyka jest na pewno subtelna i podkreśla bardzo dobrze klimat całości.
Pora na narzekania zatwardziałego pecetowca. Przede wszystkim Ubisoft zapomniało, że na komputerach używa się zazwyczaj klawiatury oraz myszki, nie pada. Dlatego też fajny pomysł z konsol, gdzie określone guziki na kontrolerze odzwierciedlają pobieżnie odpowiednio głowę, ręce i nogi bohatera, na PC stanowi niewypał i trochę zajmie, zanim się do tego przyzwyczaimy. Irytują także inne sprawy, jak chociażby to, że wolno wychodzi się do ekranu początkowego, a już po całości sam samouczek do gry, który rozciąga się na jakieś półtora godziny; człowiek czuje się jak totalny głupek, kiedy mozolnie tłumaczy mu się najprostszą sprawę. Zdecydowanie szkoda, że mimo wszystko Ubisoft wolało dodać nowe misje, niż zająć się stworzeniem pełniejszej, typowo komputerowej wersji.
Czas podsumowania i oczywiście problem, bo ocenienie produkcji standardowo już nie jest wcale proste. Z jednej strony mamy grę, która stanowi prawdziwe techniczne osiągnięcie, szczególnie jeśli chodzi o projekty poziomów. Rok 1191 ożywa na naszych oczach, zaś trzy dostępne miasta po prostu zachwycają rozmachem wykonania - żadna hollywoodzka produkcja by się tego nie powstydziła. Ale znowuż w pamięci pozostają pozostałości z wersji konsolowej, które można przecież było zwyczajnie wyeliminować. Dochodzą do tego jeszcze dziwne, także futurystyczne, zawirowania w prezentowanej historii, tak naprawdę według mnie zupełnie niepotrzebne. Reasumując więc - Assassin’s Creed na komputery osobiste momentami zachwyca, co jakiś czas denerwuje, ale na sam koniec w pewien sposób pozostaje niestety niezrealizowaną obietnicą.