Przesiadka na Linuksa
Prolog
Od razu uprzedzam wszelkich trolli, że od 10 lat niezmiennie używam Windowsa w różnych wersjach i aktualnie mam zainstalowany na dysku Windows 7. Natomiast ostatnio jakoś tak mnie naszło, że może by zainstalować jakiegoś Linuksa. W sumie mało gram, następny "must have" dla mnie to Mass Effect 3 lub Diablo III (w zależności od tego, co pierwsze ujrzy światło dzienne). ME3 dopiero za rok a DIII... kto wie, czy w ogóle w 2011. Tak więc skoro nie gram, to postanowiłem zaryzykować i postawić Ubuntu.
sudo aptitude install...
Ostatni OS na bazie Linuksa jakim się "bawiłem" to Ubuntu 7.10 i jakoś tej "zabawy" nie wspominam najlepiej. Instalacja sterowników nVidia była katorgą i działały, czy nie - to była loteria. Akurat w moim przypadku jeśli coś mogło pójść nie tak, to szło nie tak. Jak już się udało te drivery zainstalować to się Xy sypały i kaplica. Dlatego wróciłem do Windowsa bo miałem najzwyczajniej dość. Oprócz tego, w tamtym czasie instalowałem też openSUSE, Debiana, Fedorę i zdecydowanie z nich wszystkich najbardziej "cywilizowany" był "ubunciak", natomiast najmniej Debian (z tym "koleżką" to dopiero miałem przeprawę, skończyło się na formacie partycji nie tylko z nim, ale też z Windowsem :P, nie pytajcie czemu, długa historia - byłem młody i głupi).
No w każdym razie zdecydowałem się zaryzykować po tych 3 latach i zassałem Ubuntu w wersji 10.04.1 LTS. Czemu nie 10.10? Bo 10.04 jest LTS :) Wolę mieć coś pewnego i stabilnego niż nowiutkie świecące bajerki, które mi siądą po paru dniach. Wygospodarowałem 30 GB wolnego miejsca na HDD, wypaliłem obraz i przystąpiłem do instalacji. Płytka oczywiście jest w formie Live CD, więc można "obczaić" jak wygląda system przed instalacją, ale nie do końca, ponieważ driverów 3D w nim nie ma w tej formie. Klikam magiczną ikonkę "Install". Instalator Ubuntu jest banalny, tak banalny, że już banalniejszy, wydawać by się mogło, być nie może. Jednak dysk podzielić wolałem ręcznie, niż zdać się na instalator, który mi narobi bałaganu, albo co...
/ - 15 GB /home - 14,5 GB swap - 512 MB.
Jak się skończy na /home to będę zapisywał na NTFS przeznaczonym dla Windowsa. NTFS jest już wspierany, więc nie ma z tym problemu. Podałem różne dane, hasła, wybór języka, itd, itp. Instalacja przebiegła bezproblemowo. Po skopiowaniu plików instalator "dociągnął" pakiety języka polskiego z sieci. GRUB się sam skonfigurował, po prostu pięknie.
Po instalacji...
System jak system. Prawie jak Windows po formacie, ale z drobną różnicą. Jest w nim praktycznie wszystko co mi potrzebne od samego początku :) W Windowsie nie ma nic. System sam mi zaproponował ściągnięcie driverów nVidii, na co się oczywiście zgodziłem bez dłuższego wahania. Sterowniki się same zainstalowały, nic nie musiałem robić, nawet tych debilnych Xów konfigurować, które w Debianie mi się pięknie posypały :D Potem dodanie odpowiednich repozytoriów z ubuntu.pl, aktualizacja, nowy kernel, który również sam się zainstalował i nie zepsuł przy tym X.org, po prostu "full automat". Nie obyło się bez pewnych zgrzytów, jak np. czarny ekran zamiast bootscreena po instalacji sterowników nVidii czy nagłe "wyparowanie" belek tytułowych z okien. Ale jak ktoś jest sprawny umysłowo i umie używać Google, to rozwiązanie tego typu problemów nie potrwa dłużej niż 5‑10 minut. Tyle mniej więcej trwało to u mnie, a ja nie jestem doświadczonym użytkownikiem Linuksa.
Co my tu mamy...
...albo raczej czego nie mamy. Nie mamy kodeków, flashy, itd. Znalazłem w sieci skrypt o nazwie Ubumatic (użyjcie Google, nie podam linka bo mi się nie chce :P), który działa w 10.04 i 10.10. Sam instaluje kodeki, flasha i inne bajery, które mu nakażemy. Prosto i szybko... no może nie tak szybko, bo jedno repo miało piekielnie wolny transfer i 5 MB ściągało się 30 minut, ale może miało po prostu zły dzień... Jeśli komuś nie chce się w to paprać, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zainstalować sobie polski remix Ubuntu 10.04 lub 10.10 (ubuntu.pl), który jest w pełni okodekowany i nic w nim już nie trzeba robić (no, prawie nic), albo Linux Mint - system bazujący na Ubuntu, który bazuje na Debianie... yeah, nie ma to jak Open Source. Wyobraźcie sobie, że jakiś system bazuje na Windowsie... ja jakoś nie potrafię...
Oprócz Ubumatic warto zainstalować także Ubuntu Tweak - potężny kombajn, w którym wszystkie ustawienia można sobie ładnie wyklikać, oraz Startup Manager - graficzny edytor ustawień GRUBa (bootmanagera) - jego cenię szczególnie, gdyż grzebanie w plikach GRUBa 2 może się dla nowicjusza bardzo źle skończyć.
Oprogramowanie...
No i zaraz jakiś troll powie
ALe TU NI3 M4 PR0GR4MuFf!!!LOLZZZ!!!111
Ależ są programy, drogi trollu, są, lepsze niż w Windowsie i za darmo :)
Oto mój zestawik, którego używam na codzień:
OpenOffice.org - świetny pakiet biurowy, w którym na Windowsie napisałem pół pracy licencjackiej i zamierzam kontynuować na Ubuntu. Tak więc jak widać, da się i wcale mi do tego M$ Office nie był potrzebny.
Audacity - tutaj się nie rozpisuje, bo to jest też na Windowsie - ot prosty edytor audio. Przydaje się do robienia dzwonków na komórkę XD.
Banshee Media Player - odtwarzacz audio, który świetnie zastępuje foobara2000/Winampa, ma domyślnie last.fm. Rhythmbox też jest ok, ale jednak wolę Banshee (rzecz jasna w repozytorium różnych odtwarzaczy jest od groma, ja tylko wymieniłem dwa najpopularniejsze pod to środowisko. Na KDE jest Amarok, którego instalacja oczywiście jest jak najbardziej możliwa na Gnome, aczkolwiek ja jednak preferuję na Gnome używać programów dla niego przeznaczonych).
VLC Media Player - jest też na Windowsie, odtwarzacz wszelkiej maści mediów, tj. muzyki i filmów (z naciskiem na filmów).
K3b - program "imigrant" z KDE. W Linuksie podoba mi się to, że na Gnome mogę zainstalować program z KDE, a na KDE z Gnome i działa :D A na dodatek jeszcze ma support prosto od Canonical do 2013... Wiiiiii :P K3b to kombajn do wypalania płytek wszelkiej maści. Prawie jak Nero. Dla minimalistów polecam Brasero - mnie on jakoś nie wystarczył i sięgnąłem właśnie po K3b.
Pinta – fakt, że głupia trochę nazwa, ale cóż zrobię... odpowiednik Paint.NET z Windows. Wygląda identycznie z tą różnicą, że działa na Linuksie. Tego mi było trzeba.
(...patrzy po programach w sekcji „Internet”)
Firefox, Thunderbird, Pidgin... o właśnie
Pidgin - komunikator "kombajn". Jeśli nie da się w nim "skomunikować" z jakąś siecią, to taka sieć nie istnieje. Oczywiście GG też w nim jest i to bez reklam na pół strony... bez żadnych reklam :)
Transmission - prosty w obsłudze a zarazem w miarę ładny klient sieci BitTorrent. Można w nim wiele rzeczy ustawić, a jakich konkretnie to nie powiem, bo mnie piraci zabiją :) Powiem tylko tyle, że użytkownik Linuksa może coś, czego użytkownik Windowsa nie może. Ha! Więcej nie powiem. Sami się domyślcie.
no i „last but not least”, wszechobecny, wszechmogący...
TERMINAL
Powiało grozą? Nie? No to jeszcze raz!
TERMINAL
I mówię to ja, użytkownik Windowsa :) Terminal może wszystko i to dużo szybciej niż klikanie myszką. Jeśli np. wiemy co chcemy zainstalować, wpisujemy :
sudo apt-get install nazwa_programu
Samo się zrobi :) Zamiast apt‑get, debianowcy polecają aptitude, bo podobno mniej syfu robi w systemie. Też można, ja go używam :)
Ale troll powie:
Al3 n4zwy p4ki3tóFF som t4ki3 dłÓgi3 i ni3 d4 siEm ih z4p4miENt4C, LOL!!!!1111
Otóż nie drogi – ich wcale nie trzeba zapamiętywać. Wystarczy wpisać początek nazwy jakiegoś programu i pacnąć TAB kilka razy, po chwili wyskoczy to co siedzi w repozytorium, a zaczyna się na tę parę literek. Ogólnie to wszystkie komendy można "dopisywać" za pomocą "TAB". Np. chcę zainstalować "Google Chrome". Nic prostszego:
sudo aptit [TAB] inst [TAB] google-chr [TAB] [ENTER]
I już :) Tam gdzie napisałem [TAB], wciskam owy przycisk i system sam sobie dopisuje brakujące literki. Jeśli nie dopisuje to lepiej sprawdzić czy dobrze wpisaliśmy początek.
Dla zatwardziałych windowsowców Canonical wymyślił coś takiego jak Centrum oprogramowania Ubuntu. Jest to wielka „biblioteka” oprogramowania, w której można zainstalować prawie każdy program wyszukując go w „katalogu” i klikając „Zainstaluj” :D (tak, bez terminala!!!). Aczkolwiek uważam, że za pomocą terminala jest po prostu szybciej.
A co z grami?
Jakieś tam gry są, ale ja ich nie instaluję bo nie gram. Jak mi się zachce zagrać, to obok mam Windows 7, którego przecież nikt nikomu usuwać nie każe.
Konkluzja
Windowsa używam od roku 2000. Ubuntu używam od przedwczoraj i w tym czasie ani razu Windowsa nie uruchomiłem, bo go po prostu nie potrzebuję. Chyba czas najwyższy go odpalić i sprawdzić czy jakieś aktualizacje nie przybyły...
Wnioski wyciągnijcie sami.
Tak wygląda mój pulpit:
Tak, wiem, na razie wygląda nudnawo, ale... nie od razu Rzym wybudowano. Jakichś szczególnych zapędów do jego upiększania nie odczuwam, ponieważ mam trochę inne priorytety na dzień dzisiejszy. Nie potrzebuję tony gadżetów pokazujących mi pogodę, zegara na pół pulpitu i wszystkiego przeźroczystego (chociaż menu mam przeźroczyste w połowie – na screenie tego nie widać) tylko po to, żeby pokazać kumplom, kto jest „debeściak”. Docky po lewej stronie świetnie wykonuje swoją robotę a na pasku u góry mam SpeedFana w pigułce. Czego chcieć więcej? Ważne, żeby czuć się dobrze w swoim miejscu pracy.
Epilog
I ostatnia rzecz. Jeśli jesteś początkujący i chcesz spróbować, co to Linux, wejdź sobie na distrowatch.com i sprawdź, czego ludzie używają. Ściągnij kilka dystrybucji, wypróbuj i zainstaluj tę, która Ci najbardziej odpowiada. Nie ma tutaj żadnej reguły. Może to być Ubuntu, openSUSE, Mint, ale znam osobiście jeden przypadek, który jako pierwszego Linuksa wybrał sobie Gentoo i tak już zostało.
Peace and love \m/
Link do tapety: http://img52.imageshack.us/img52/6303/blowinginthewind1920x12.jpg