Aftershokz Trekz Titanium — dosłownie poczuj muzykę
02.10.2016 | aktual.: 09.11.2020 21:06
W tym roku ponownie miałem zaszczyt odwiedzić berlińskie hale podczas targów IFA 2016. Przechadzając się między ogromem stoisk, naprawdę można dostać zawrotu głowy. Niektóre stanowiska szokowały efektownymi ekspozycjami, inne zaś nie potrzebowały „fajerwerków”, ponieważ już same produkty wprawiały w zachwyt. Jednym właśnie z takich gadżetów są słuchawki Trekz Titanium amerykańskiej firmy Aftershokz, które po raz pierwszy mogłem wypróbować właśnie tam, a teraz, dzięki uprzejmości firmy Freeway OMT, mam okazję je przetestować.
Może i model Trekz Titanium nie jest nowinką technologiczną, bo w końcu firma istnieje na rynku już kilka lat i specjalizuje się w tego typu rozwiązaniach, jednak mi ta informacja gdzieś umknęła.
Wracając do słuchawek, to na pierwszy rzut oka wyglądają jak każde inne, jednak różnice można dostrzec już po założeniu. Nie da się ich wcisnąć w uszy, czy swobodnie osadzić w małżowinach.
Trekz Titanium to zestaw, który wykorzystuje przewodnictwo kości do przekazania dźwięku! Czad, co nie? Zakładając je poprawnie, musimy umieścić przetworniki tak, aby przylegały do kości policzkowych (jarzmowych). Pozwala to emitować mini drgania, które właśnie przez te kości trafią do ucha wewnętrznego (ślimaka) i dostarczą dźwięk, bez zakrywania uszu.
Producent tę technologię nazwał OpenFit. A jak to dokładnie działa, można zobaczyć na 47 sekundowym filmiku.
Porównując z tradycyjnymi podejściem, takie rozwiązanie ma kilka istotnych zalet. Przede wszystkim nie powinny uszkodzić nam słuchu przy dużym natężeniu dźwięku. Dodatkowo, do niezasłoniętych uszu nadal docierają odgłosy z zewnątrz. Dlatego doskonale nadają się dla rowerzystów czy biegaczy, albowiem nie odetną nas od „rzeczywistości”, jak te standardowe.
„Unboxing” to jedna z rzeczy, które bardzo lubię. Pierwszy kontakt z produktem i ciekawość, co jeszcze producent dorzucił do zestawu. W tym przypadku mamy tego nie wiele. Poza kablem do ładowania słuchawek otrzymamy jeszcze sakiewkę, silikonowe gumki do regulacji obejmy, krótką instrukcję i stopery („zatyczki do uszu”). Nie jest źle, chociaż sakiewkę można by zastąpić czymś bardziej odpowiednim do tej klasy sprzętu.
Jak pisałem na wstępie, słuchawki przy pierwszym kontakcie nie wyróżniają się niczym szczególnym. Po prostu dwa głośniczki. Jednak tym przypadku przetworniki z miedzi i berylu umieszczono na elastycznej opasko-ramce wykonanej z tytanu, a nie (jak miało to miejsce w starszych modelach) plastiku. Dzięki temu opaska jest lżejsza i trwalsza od swoich poprzedniczek.
Cały zestaw waży około 36 gram. Na prawej stronie znajdują się dwa klawisze odpowiedzialne za regulacje głośności/włączenie urządzenia i port microUSB przeznaczony do ładowania.
Kolejny przycisk został zlokalizowany na lewym przetworniku, dzięki któremu będziemy mogli sterować naszym smartfonem (łączy się za pomocą Bluetooth 4.1): włączyć odtwarzanie muzyki, wykonać połączenie telefoniczne lub je odebrać.
Będąc przy rozmowach telefonicznych warto dodać, że Trekz Titanium wyposażono w dwa mikrofony z funkcją redukcji szumów. Muszę przyznać, że rozmowa przez słuchawki jest naprawdę komfortowa, nawet w zatłoczonych miejscach lub na hałaśliwej ulicy.
Dźwięk przekazywany przez przetworniki jest zadziwiająco wyraźny, chociaż nie sądzę, aby jakiegoś „audiofila” taka jakość zadowoliła. Przyznam, że ja do nich nie należę i dla mnie audio jest na mocną piątkę. Sam producent słuchawek nie reklamuje ich, jako sprzętu pozwalającego melomanom na delektowanie się ich ulubionymi utworami. Jednak Trekz Titanium ma inne priorytety. Dzięki niezakrytym uszom zapewnia możliwość jednoczesnego słuchania muzyki i dostępu do dźwięków, które nas otaczają.
W instrukcji producent zdeklarował się, że bateria w urządzeniu wystarcza na około 6 godzin ciągłego słuchania muzyki i tak właśnie jest. Dodatkowo, jeśli głośność nie jest ustawiona na maksymalnym poziomie, to żywotność baterii wzrasta. Ładowanie trwa maksymalnie 1,5 godziny. Stan akumulatora możemy sprawdzić wciskając na około 2 sekundy jeden z dwóch przycisków po prawej stronie. W ten sposób wywołamy do odpowiedzi Audrey (naszą asystentkę), która miłym głosem oświadczy nam:
Battery high, medium, low (or) charge me.
Przesiadając się z moich Pistonów Xiaomi na Trekz Titanium, odczułem wyraźną różnicę. Nie dość, że dźwięk był mniej czysty (co mi w ogóle nie przeszkadza) to docierał w zupełnie inny sposób niż dotychczas, a na dodatek słyszałem wszystko, co się dzieje dookoła. Początkowo uczucie wibracji jest dość „dziwne” (przy mocniejszych uderzeniach dźwięku można poczuć delikatne łaskotanie) i trzeba do tego przywyknąć. Kolejnym atutem jest brak kabla, mała waga i bardzo dobre przyleganie słuchawek do naszej głowy. Dzięki temu możemy swobodnie biegać, czy wykonywać gwałtowne ruchy — mając gwarancję, że słuchawki się nie zsuną (na pewno nie wypadną nam z uszu ;)). Po kilku godzinach ciągłego ich noszenia nie odczuwa się dyskomfortu.
Warto zadać sobie pytanie dla kogo jest Trekz Titanium ? Na pewno nie dla kogoś, kto chce słuchać „Chopina" w domu? Bo tego zdecydowanie nie można poczuć przez te słuchawki :)
Zestaw od Aftershokz sprawdzi się za to jako idealny towarzysz w drodze do pracy, czy podczas treningu na siłowni!
Po koło dwóch tygodniach codziennego obcowania z tymi słuchawkami już wiem, co chciałbym zaleźć pod bożonarodzeniowym drzewkiem.