Za mało portów w komputerze? Spokojnie, będzie jeszcze mniej, ale to wcale nie jest złe
Jaki to był szok, gdy w 2015 r. Apple zaprezentował 12‑calowego MacBooka z zaledwie jednym USB‑C, a później przeszedł właściwie tylko na takie złącza. Kogoś skazali na ostracyzm? Bynajmniej – od tamtego momentu minęło ponad 5 lat, a panele I/O laptopów z roku na rok wyglądają coraz biedniej. Pytanie: czy jest nad czym rozpaczać? No właśnie, to wcale nie musi być złe. Tłumaczę.
Żyjemy w czasach szeroko pojmowanej personalizacji. Dzisiaj konsument nie chce już wybierać drogą kompromisu, ale oczekuje urządzenia, które w 100 proc. zrealizuje postawione wymagania, i takie są fakty. Nie bez przyczyny producenci zmóżdżają się nad drobiazgami, często wprowadzając sprzęt nawet z założenia niszowy (patrz. iPhone 12 mini). Chodzi o to, aby człowiek wszedł do sklepu i wyszedł z uczuciem całkowitego spełnienia, a nie bijąc się z myślami, czy na pewno wybrał dobrze. Daję słowo, powie ci to każdy marketingowiec.
Produkty będące dziełem nieskrępowanej wizji inżynierów można policzyć na palcach jednej ręki. Doświadczonego pracownika tartaku. Cała reszta to owoc tysięcy godzin pracy sztabu analityków i innych ekspertów ds. badania rynku. Gdy Nintendo wydawało Switcha Lite, to doskonale wiedziało, że istnieje tabun graczy zainteresowanych wyłącznie mobilnym trybem tej konsoli. I takich przykładów jest oczywiście więcej. Znacznie więcej.
Odchodząc od zer i jedynek
Nie wszystko jednakowoż daje się przewidzieć; ubrać w swoisty model konsumenta statystycznego, albo chociaż przypisać szerszemu gronu. Bo o ile wiadomo, idąc za przykładem, że dany format może się sprawdzić, o tyle wzrost liczby zmiennych wręcz logarytmicznie zwiększa skalę problemu. I oto przechodzimy do sedna: konia z rzędem temu, kto opracuje uniwersalnie idealny zestaw złączy. Szczególnie w niewielkim laptopie, gdzie naturalne ograniczenie stanowi dostępna przestrzeń.
Jeden przyjdzie i uzna, że chce możliwie najwięcej klasycznych USB typu A. Drugi zażąda Ethernetu i HDMI, a trzeci – czytnika kart pamięci SD. Potem jeszcze pojawi się czwarty, postulując o pogodzenie wszystkich trzech opcji, a piąty pogoni wszystkich powyższych. Stwierdzi, że priorytet stanowi zmieszczenie wewnątrz jak największego akumulatora bądź monstrualnego chłodzenia. Albo jedno i drugie po trochu.
Jakby tego było mało, wszystko to trzeba pogodzić z powszechnym dążeniem do miniaturyzacji. Najlepiej jakby laptop miał grubość żyletki, bo taka jest moda, i koniec. Latitude'a nikt w elektromarkecie nie weźmie. Zbyt toporny. Niedzisiejszy.
Wszystkich zadowolić się nie da
Inżynierowie mogą więc stawać na uszach, klaszcząc piętami, a zawsze pojawi się ktoś nieusatysfakcjonowany. Ktoś, komu czegoś zabraknie, i będzie z tego powodu kręcił piruety nosem. Przyznam, sam miałem w życiu dziesiątki laptopów, również tych starej daty, i nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, aby uniknąć regularnego podpinania jakiegoś dongle'a. A to brakło czytnika kart pamięci, a jak był, to nie w tym standardzie. A to w zamierzchłych czasach dość często używałem adaptera IrDA. A to musiałem wyciągać obraz z DisplayPortu, bo HDMI miało niedostateczną przepustowość.
Mając naście lat, uparłem się na FireWire, bo akurat taki skaner był w domu. Efekt? Wszedłem w posiadanie kapryśnego Paviliona dv6720ew z równie kapryśnym GeForce'em 8400M GS. Tak, to właśnie ten ze zrywającymi się kulkami BGA. Straszna padlina, krótko mówiąc, ale niechęć do przejściówek i adapterów była silniejsza. Wtedy też powiedziałem sobie, że nigdy więcej nie będę się upierać.
A dodajmy, przez długie lata korzystanie z rozmaitych przejściówek, adapterów czy rozdzielaczy nie należało do czynności najwygodniejszych pod względem użytkowym. Jeśli sensowny hub USB, to tylko aktywny, czyli z zewnętrznym zasilaniem. HDMI ciągnięte z mDP? Fajnie – ale ten drugi standard nigdy jakoś szczególnie szeroko się nie przyjął.
Zatem, użytkowniku, decyduj sam
Tymczasem obecnie mamy USB‑C, które zwłaszcza w duecie z protokołem Thunderbolt tworzy prawdziwy kombajn, cechując się nie tylko bliską doskonałości elastycznością, ale też prostotą obsługi i wysoką popularnością. Załóżmy, że komuś potrzeba trzech USB typu A i RJ‑45. Zatem, nie ogląda się na I/O przy wyborze laptopa, tylko kupuje odpowiedni hub i podpina go zaledwie jednym przewodem. Po czym może dokładnie tę samą przystawkę przenieść do innego notebooka. W parę sekund.
Naturalnie, bałagan panujący w kwestii USB‑C to inna para kaloszy. Mnóstwo wzajemnie niekompatybilnych standardów szybkiego ładowania czy niezdefiniowane wsparcie dla audio zdecydowanie unifikacji nie pomagają. Niemniej cały czas będę konsekwentnie powtarzać, że lepiej (i łatwiej) dokupić przejściówkę, niż dorzucać do procesu wyboru urządzenia kolejne zmienne. Czysta logika. Kogoś to dziwi?