Dziennik filozofa #3 24.04.2016: zostać technikiem informatykiem i mieć z tego pieniądze
24.04.2016 21:47
Zanim zacznę biadolić zapraszam do poprzedniego wpisu. Załóżmy, że udało się. Mamy tytuł technika informatyka. I nie udało nam się go zdobyć przez przypadek, tylko rzeczywiście tego chcieliśmy. Rodzi się pytanie co teraz? Przecież nie będziemy tak stali przed wyjściem ze szkoły po odebraniu wyników i czekali na jakiś znak, niczym Andrzej na wskazówki Jarosława. Trzeba działać. Najlepszym rozwiązaniem jest znalezienie pracy. Ale nie jest to takie proste. Pozwólcie, że zrobię dwa worki. W jednym z nich są wszelkiego rodzaju programiści, web devy i inne samouki kodowania. W drugim są ludzie potrafiący złożyć komputer, rozwiązać problem z Windowsem i zarobić końcówkę RJ45. Ten pierwszy worek odrzucamy, bo jeśli ktoś jest samoukiem – programistą i jest w tym dobry to już ma całą listę zleceń i może się kształcić dalej. Na logikę rzecz biorąc jeśli ludzie z drugiego worka są specjalistami to też powinni sobie poradzić... Cóż nie do końca tak to działa.
Z moich osobistych doświadczeń wynika, że pracy jest więcej dla programistów niż dla serwisantów sprzętu i systemów. A nawet jeśli coś sobie ubzdurałem i jest po równo, to finansowo lepiej wychodzi programista. Dlatego ich zostawiamy, sami sobie poradzą. A Ci drudzy… w sumie jak ich nazwać? Wśród Pań z księgowości przyjęło się „informatyk”, do tego łatką „od wszystkiego”. Ale my załóżmy, że drugi worek to po prostu serwisanci. Na młodego serwisanta po szkole czeka kilka dróg do wyboru:
- Młody trafia do firmy Waldka „Usługi Informatyczne Waldemar profesjonalnie”, gdzie Waldek podejmuje się wszystkiego. Od usuwania wirusów, po administrację jakimś serwerem w firmie, współpracę z innymi firmami-udzielanie im usług, sprzedaży oprogramowania, serwis sprzętu, a kończąc na systemach alarmowych i kamerach do monitoringu. Młody na pewno liźnie wielu tematów, będzie młodym „do wszystkiego”, ale atrakcyjnego wynagrodzenia bym się nie spodziewał. I nie dlatego, że jest młodym, tylko dlatego, że Waldi szuka taniej siły roboczej. Waldi to zwykły polski przedsiębiorca. Nazwijcie go debilem, nazwijciego oszustem, ale chłop próbuje wyciągnąć ile się da… Takie realia rynku.
- Młody trafia do budżetówki. Również jest młodym od wszystkiego, ale ma stabilniejszy wymiar godzinowy pracy, oraz wie czego oczekiwać po wypłacie. A jeśli trafi na dobrego specjalistę to może się dużo dobrego nauczyć.
- Młody trafia do jakiejś większej firmy informatycznej albo korpo. Tutaj dużo więcej kasy niż w budżetówce, ale trzeba mieć szczęście by trafić na takie stanowisko.
- Młody zakłada własną działalność gospodarczą… Temat rzeka i na inny odcinek.
Zanim jednak młody trafi gdziekolwiek czeka proces rekrutacji, który na naszym rynku zakrawa o patologie. I o ile kilka linijek wyżej zwracałem uwagę, żeby nie nazywać Waldemara debilem, to teraz obrazić kogoś trzeba. Ponieważ głupcami są pracodawcy szukający na siłę osoby po studiach. Stawiający studia jako warunek konieczny. Debil na debilu… Oczywiście mam tu na myśli nabór na „młodego”. Wszak od głównego specjalisty IT w firmie, która ma kilkaset urządzeń do opieki takich studiów można by wymagać, choć nie jest to zawsze konieczne. Ale nie od giermka, który służy do pomocy i odciążenia głównego specjalisty. Bez problemu możemy wymienić słowo „studia” na „doświadczenie”, bo z tym jest podobnie. Skąd taki człowiek po technikum ma wziąć jakieś udokumentowane doświadczenie?
Można by wulgarnie odpowiedź „z dupy”, czyli dokładnie z tego samego miejsca, skąd pracodawcy biorą swoje wymagania. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby młody robił studia czy zdobywał doświadczenie na bieżąco. Trochę błędnie łączę studia i doświadczenie, a to jest niezależne od siebie. Chociaż same studnia na pewno mają jakąś wartość dodaną. Ale nie oszukujmy się „młodemu” trzeba bardziej doświadczenia. Najlepiej u boku jakiegoś wyjadacza, który zna teren lepiej niż pracodawcy sztukę rekrutacji.
Zostańmy jeszcze przy rekrutacji. Przydałoby się kandydata sprawdzić w praktyce… Często jednak nie ma jak, bo były informatyk odszedł z firmy, a właściciel firmy nie ma o tym zielonego pojęcia. Stąd też rozmowa odbywa się na zasadzie obietnic i mydlenia oczu. Nawet jeśli Prezes firmy czy ktokolwiek inny odpowiedzialny za zatrudnienie nie ma pojęcia czym się będzie zajmował informatyk i jak go sprawdzić, to przecież zawsze można skorzystać z pomocy innych firm. Ja wiem łatwiej jest powiedzieć „ale Pan nie jest po studiach, a dla Nas to warunek konieczny” albo „Ma Pan tylko rok doświadczenia, a dla Nas doświadczenie jest ważne”.
Cofnijmy się jeszcze przed proces rekrutacji. Przydałoby się jeszcze pomarudzić na temat wyszukiwania ogłoszeń. Niby stron tysiące. Niby ogłoszeń drugie tyle, ale co z tego skoro większość z nich brzmi tak: Firma z bogatym doświadczeniem na rynku IT poszukuje pracownika… bla bla… Nie wiemy kim jest pracodawca, nie mamy do niego bezpośredniego kontaktu, dodatkowo identyczne ogłoszenia umieszczone są w wielu lokalizacjach. Zmierzam do tego, żeby nie spodziewać się odpowiedzi od wszystkich pracodawców czy jakiś lipnych pośredników. Lepszym miejscem gdzie dostaniemy jakiekolwiek odpowiedz i będziemy wiedzieć, że nasze dokumenty rekrutacyjne nie idą śmietnika (a przynajmniej nie od razu) są instytucje państwowe. Dlatego czasem warto poświęcić więcej czasu na przeglądanie BIPów urzędów, sądów i innych podmiotów „budżetówki”. Na koniec jeszcze jedna rada dla szukających pracy: „nie poddawajcie się”. I tyczy się to nie tylko tych szukających roboty w IT.
Zaprosiłbym też do wpisu mojego kumpla: TEGO TUTAJ. Ale on nie potrzebuje reklamy. ;)