Apollo Justice: Ace Attorney
Apollo Justice: Ace Attorney rozpoczyna cały nowy rozdział w prawniczym uniwersum wykreowanym przez Capcom. Jak pamiętamy, ostatnia część sagi, Trials & Turbulations zakończyła się dramatycznie i odcisnęła piętno na wszystkich głównych postaciach. Jednak to nie sądowa batalia z Godotem toczona wspólnie przez przyjaciół Phoeniksa Wrighta i Milesa Edgewortha spowodowała rzucenie przez nich swojego fachu. Bo musicie wiedzieć, że Phoenix dorabia w AJ jako pianista w podrzędnej knajpce, zaś Edgeworth zniknął zupełnie z pola widzenia.
26.05.2008 | aktual.: 01.08.2013 01:53
W najnowszej odsłonie wcielamy się w Apolla Justice'a - młokosa, który podobnie jak 7 lat wcześniej Phoenix, dopiero zaczyna swoją karierę. Sam Wright nadal ma status legendy i nawet Apollo traktuje go jako swojego mentora, tyle że niegdysiejszy gwiazdor serii teraz odgrywa drugoplanową rolę, co na pewno wymaga pewnego przestawienia się na nowe realia. W końcu jeżeli ktoś zżył się z detektywem Gumshoe, Franziską, Mią, czy innymi ważnymi bohaterami pierwszej trylogii, musi przełknąć gorzką pigułkę, bo tutaj zaczynamy wszystko niejako od początku. Plus tego taki, że nowi gracze będą mogli bez obaw włączyć się w zabawę, gdyż wszelkie nawiązania do przeszłości są tutaj objaśniane dość skrupulatnie.
Od razu uspokajam – wszelkie nowe postacie wypadają równie dramatycznie i zabawnie jak te znane od lat, a poza tym w pewnym momencie wracamy na stare śmieci. Co to oznacza? Nie powiem, w każdym razie fani Phoeniksa bądźcie spokojni. Po tej odrobinie spoilerów wypada przedstawić świeże twarze. I tak - najwięcej czasu spędzimy z Trucy, która jest... córką Wrighta. Dowiadujemy się tego na początku zabawy i tylko fakt, że od T&T minęło 7 lat, a dziewczyna ma w metryce 15 sugeruje, iż ich więzi nie są zupełnie naturalne. Trucy mimo młodego wieku jest magikiem, więc zgodnie z zasadami tego fachu nosi wysoki kapelusz oraz szatę ozdobioną symbolami kart do gry - najważniejsze jednak, że pod względem charakteru jest odrobinę mniej upierdliwa niż Maya. Dziewczyna całkowicie oddana jest magii, wciągnęła w to też swojego opiekuna i teraz zamiast kancelarii Wright & Co. Law Offices (założonej zresztą przez wspomnianą Mayę Fey) mamy Wright Talent Agency. Podobieństw między Trucy, a Mayą oraz Apollem i młodym Phoeniksem jest dużo, aczkolwiek po ukończeniu gry mogę spokojnie napisać, że są to różne postacie. Dobrze, iż Capcom nie stworzyło po prostu klonów tych już znanych i lubianych.
Zwyczajowo najbardziej rozpoznawalnym bohaterem najnowszej części Ace Attorney będzie prokurator, tym razem w osobie Klaviera Gavina. Dziwnie to zabrzmi, ale gość oprócz pracy w sądzie jest liderem rockowej grupy The Gavinners. W jego biurze jedną ścianę zarezerwowano na różne modele gitar, zaś wszystkich na łopatki rozkłada zawsze solówka grana na sali sądowej w momentach, kiedy akurat udaje mu się podważyć teorie Apolla. Cóż, musicie to zobaczyć! Dość znaczącą różnicą jest niejednokrotna współpraca między Gavinem, a Justicem - wreszcie nie chodzi o jakieś wzajemne prztyczki, a naprawdę dochodzenie do prawdy. Podobny mechanizm znakomicie zadziałał w niektórych sprawach prowadzonych przez duet Wright/ Edgeworth i przyznaję, że jest o wiele lepszy niż wzajemne utrudnianie sobie śledztwa. Nie mówię już o znakomitej rockowej otoczce, ale pierwsza reakcja sędziego na ostre riffy przy prezentowaniu dowodów mimowolnie wywołała u mnie uśmiech.
[break/]Tak, rozprawy prowadzi ten sam nierozgarnięty staruszek co poprzednio i nadal potrafi on zaskoczyć pytaniem „czym jest golarka?” albo opowiedzieć jak wyglądały niektóre rzeczy w „jego czasach”. W rolę detektywa z kolei wpasowano znaną z drugiej części Emę Skyę, która ogromnie się stara, ale jednak nie dorównuje poziomem poczciwemu Gumshoe. Choć jest naprawdę blisko. Bardzo zmienił się Phoenix – jest wyluzowanym trzydziestolatkiem, który spokojnie może dawać rady młodszym. Nie tak łatwo go wyprowadzić w pole, o czym przekona się Kristoph, psychodeliczny brat Klaviera. Z wielką chęcią opisałbym inne sylwetki ludzi, których Apollo spotka na swojej drodze, lecz nie mogę tego zrobić z bardzo prostej przyczyny. Autorzy przeszli samych siebie i absolutnie każda z pozostałej 20 postaci to ścisła czołówka sagi. Nie ma miejsca na przeciętniaków, jak to bywało w części drugiej, i do samego końca trzeba być przygotowanym na wszystko. A i wtedy gracz poczuje się zaskoczony.
Podobnie jest w przypadku czterech morderstw, z których każde staje się początkiem dochodzenia. Pierwsza sprawa (jej internetowe demo znajdziecie tutaj) tradycyjnie stanowi jedynie wprowadzenie do historii, ale nietypowe jak to tylko możliwe - już na starcie trzeba udowodnić oto niewinność Wrighta oskarżonego o zabicie pewnego tajemniczego faceta! Jak u Hitchcocka, zaczyna się mocnym uderzeniem, zaś dalej jest jeszcze lepiej. Potem przyjdzie czas między innymi na zbadanie zabójstwa za kulisami rockowego koncertu, wyjaśnienie zagadki śmierci w pewnej trupie magików, a nawet przetestowanie nowego systemu orzekania wyroków. Czy ten akurat wątek zostanie rozwinięty w następnej, już zapowiedzianej części? Miło by było, bo – nie zdradzając szczegółów – to ciekawe urozmaicenie.
Fabuła ponownie jest jednym z kluczowych punktów gry i zaręczam słowem człowieka, który na poprzednich odsłonach zjadł zęby, że jest rewelacyjna, pełna zwrotów akcji i wciąga bez reszty. Być może pod koniec pewien cybernetyczny motyw nie każdemu przypadnie do gustu, jednak epilog oraz rozplątanie wszystkich supłów fabuły w pełni wynagradzają każdy mały niesmak. Warto dodać, że gra jest rozbudowana i pierwsze ukończenie zajmuje ponad 30 godzin. Imponujący wynik, a szczególnie jak na przygodówkę z kieszonsolki.
Apollo Justice to pierwsza odsłona serii skodowana specjalnie pod DS-a, podobnie jak rzecz miała się z bonusową, piątą sprawą z oryginalnego Phoenix Wright: Ace Attorney. Identycznie jak wtedy, znalezione przedmioty są tu wymodelowane w 3D, a poprzez ich obracanie i oglądanie odkrywamy przeróżne zarysowania, tudzież odciski palców. Te ostatnie zdejmujemy pryskając sprayem na przeszukiwaną powierzchnię i potem zdmuchując pyłek z użyciem DS-owego mikrofonu. W tego typu eksperymentach przoduje Ema, która niejednokrotnie podsunie jakiś nowy pomysł, jak na przykład odlewanie śladów butów specjalną substancją.
[break/]Jakby tego było mało, w trzeciej sprawie trzeba pobawić się prostym syntezatorem, by wykryć kilka ukrytych dźwięków, co wraz z poprzednimi minigierkami wydatnie urozmaica zabawę. A pamiętacie Magatamę Phoeniksa i łamanie Psyche-locków? Podobną funkcję spełnia tutaj niezwyczajna umiejętność Apolla, mianowicie wykrywanie nerwowych gestów przesłuchiwanych osób. W wyznaczonych zeznaniach gra umożliwia zbliżenie obrazu na świadka i spowolnienie czasu w celu znalezienia jakiegoś konkretnego tiku przesłuchiwanego. Pomysły autorów chyba nigdy się nie skończą, bo każdy kolejny gest był trudniejszy od poprzedniego, ale trafne rozgryzienie delikwenta dawało zawsze tak samo dużo satysfakcji.
Oprawa muzyczna to w dużej mierze zremiksowane kawałki z trylogii Phoenix Wright, choć znalazło się też miejsce na nowe „dżungle”. Wspominałem już o motywach rockowych, ale nie one robią największe wrażenie. Tutaj ostro zarządziła piosenka Guitar Serenade będąca zresztą kluczem w jednym ze śledztw. Jej melancholijny klimat i świetnie dobrane słowa (kudosy dla tłumaczy!) sprawiają, że mamy do czynienia z utworem, który z powodzeniem mógłby zawojować listy przebojów. Ponownie nie ma czytanych kwestii, lecz to dobrze – z jednej strony wymusiłoby mniej tekstu, a z drugiej, aby wyrobić sobie obraz bohatera w głowie nadal wystarczają wykrzykiwane OBJECTION! i nowe GOTCHA!.
AJ ma delikatnie podrasowaną oprawę graficzną - wygładzone tła i rysy postaci oraz pojawiające się pierwszy raz scenki FMV połechtają weteranów sagi, a może pomogą powiększyć grupę fanów, która w Stanach i Europie wciąż nie jest tak liczna jak w Japonii. Cieszą też drobne usprawnienia w mechanice (choćby zbliżenia pewnych fragmentów miejsca zbrodni niczym w kultowym Blade Runnerze), tudzież malutkie podpowiedzi w czasie rozpraw. Nie ułatwiają one życia w olbrzymim stopniu, raczej pozwalają uniknąć niepotrzebnej frustracji.
Podsumowując, całe szczęście Capcom po drodze nie zagubiło specyficznej ironii i humoru charakteryzującego sagę, bo to one rozładowywały ciężką atmosferę. Dialogi są tutaj napisane z sensem, udało się dobrze przełożyć kulturowe żarty. Apollo Justice wciąga niezwykle i w moim odczuciu jest najbardziej dopracowaną, a przez to najlepszą częścią sagi dotąd. Oczywiście - spore wrażenie zrobił na mnie oryginał, Godot oraz ostatnia rozprawa w Trials & Turbulations, ale dopiero AJ przykuło mnie do DS-a na niezmiernie długi, nieprzerwany czas. Nie myślałem wtedy o HDTV, wiilotach i przenośnym God of War – po prostu grałem nie mogąc doczekać się rozwoju pasjonującej fabuły. Czy istnieje lepsza definicja grywalności?