Dementium: The Ward
Zawsze pociągała mnie wizja horrorów na przenośnej konsoli. Ciemno w pokoju, zupełna cisza i tylko ja, słuchawki oraz mały ekranik. Można się wczuć, nawet jeśli oprawa wideo to nie to samo, co na konsolach stacjonarnych. Szkoda tylko, iż ten gatunek tak rzadko trafia do naszych kieszeni.
19.12.2007 | aktual.: 01.08.2013 01:54
Dlatego wielka radość mnie ogarnęła, kiedy w końcu dorwałem Dementium i z impetem zatknąłem w slocie mojej konsolki. Mimo że gra nie wyszła od jakiegoś mocno przyśpieszającego tętno, megaznanego teamu, zapowiadała się diabelnie ambitne. Takie Silent Hill w FPP, niektórzy mówili. I na starcie myślałem, że mieli rację, bo zabawa rozpoczyna się też od arcymocnego akcentu. Po szybkim wstępie, w którym główne role grają wózek inwalidzki, przerażająca dziewczynka oraz liczne zwłoki, bohater budzi się w szpitalu. Szpitalu dość osobliwym, należałoby dodać, bo nawet u nas rzadko bywa, by ściany spływały posoką, a organy wewnętrzne leżały bezpańsko na ziemi.
Kim jest nasz delikwent, co tu robi i dlaczego prześladuje go niewidome dziewczę? Te kilka pytań nasuwa się graczowi od razu i motywuje do zgłębienia tajemnic tytułowego oddziału. Początkowo nie mamy przy sobie absolutnie nic, zaś pierwszym znalezionym przedmiotem nie jest wcale obrzyn, a notatnik, w którym można zapisać przykładowo kody dostępu do drzwi, czy szafek. Później wcale nie jest weselej, bo w ręce bohatera trafia następnie zwyczajna latarka. Staje się ona naszym przyjacielem na całą grę, ponieważ ślicznie rozświetla mroczne zakamarki szpitala - bez niej bohater w sumie niewiele różniłby się od kreta, widząc ledwie na metr przed siebie. Dopiero później uda się dorwać pierwszy ofensywny przedmiot – policyjną pałkę. I gdzieś od tego momentu zaczęło do mnie docierać, że moje dotychczasowe wyobrażenia o Dementium były błędne.
Chodzi o to, że początkowo produkt Renegade Kid powala klimatem. Gracz włóczy się po przygnębiających korytarza, znajduje wycinki z gazet i wymalowane krwią napisy na ścianach. Nie wie, gdzie może czaić się niebezpieczeństwo. Z pomocą latarki może je jedynie spostrzec wcześniej, ale i ona nie rozświetla przecież całego ekranu. Poczucie zagrożenia wciąż jest silne. Rozwiązujemy proste zagadki polegające zazwyczaj na znalezieniu szyfru oraz użyciu go w odpowiednim miejscu i mamy nadzieję na więcej dreszczy. Potem dochodzi do pierwszych potyczek z zombie – tutaj nadal jest klimatycznie całkiem nieźle, gdyż da się trzymać tylko jeden przedmiot w dłoniach. Mówiąc dosłownie: albo dzierżysz latarkę i widzisz wroga, albo masz pałkę i go lejesz. W rezultacie palec bez przerwy nerwowo spoczywa na przycisku zmiany przedmiotu, by być gotowym, jeśli zza rogu wyskoczy jakieś monstrum. Brzmi słodko, nieprawdaż? Kilka razy grze udało się mnie „z przyczajki” przestraszyć, co w przypadku tytułu na DSa można uznać za sukces. Niestety, autorzy nie poszli do końca w tym kierunku. Szybko okazuje się, czym Dementium jest naprawdę – no strzelaniną FPP!
Od pewnego momentu arsenał gracza zaczyna się rozrastać w bardzo klasycznym stylu. Na początek pistolet, chwilę później strzelba, następnie piła łańcuchowa, czy rewolwer. Równocześnie rośnie zarówno liczba, jak i różnorodność maszkar do zabicia, co prowadzi w sumie do już orzeczonego wniosku – gra najzwyczajniej staje się shooterem. Owszem, cały czas trzeba oświecać sobie otoczenie latarką, ale żywej, krwawej akcji jest o wiele więcej, zaś gracz szybko przestaje się martwić tym, co czai się ewentualnie za rogiem, a myśli jedynie, czy wystarczy mu na wszystkich amunicji. Nie to, żeby było jej jakoś szczególnie mało, lecz autorzy byli troszkę niekonsekwentni - po wyjściu i ponownym wejściu do pomieszczenia odradzają się przeciwnicy, ale takie apteczki oraz naboje już nie. Dlatego jeśli pomylicie drogę, lepiej jest unikać walki, aniżeli marnować pociski, które to lepiej zachować na... tak, tak, bossów! Szefowie są akurat naprawdę w porządku, a i krwi potrafią nieco napsuć. Wariat śmigający na wózku inwalidzkim z zainstalowanym mini-gunem mnie po prostu rozbroił (już nie wspominając, że także zmasakrował). Szkoda jedynie, iż wraz z rozwinięciem walki, nie posunięto naprzód zagadek. Szyfry, klucze, karty dostępu to dziewięćdziesiąt procent tak zwanych „wyzwań intelektualnych”.
[break/]Jestem zobowiązany wspomnieć o jeszcze kilku niedociągnięciach w Dementium, które nie pozwalają postawić temu tytułowi ciut wyższej noty. Po pierwsze system zapisywania postępu to jeden z lepszych dowcipów, jaki widziałem w grach. Otóż po przejściu przed drzwi pojawia się przyjemny dla oczu napis “Saving” zdecydowanie usypiający czujność gracza. Tymczasem po nagłej śmierci niespodzianka - wychodzi na jaw, iż i tak trzeba rozpocząć od początku cały rozdziału, na które autorzy podzielili przygodę. Czemu tak? Nie wiadomo i nawet nie próbuję zgadywać. Druga sprawa to długość zabawy. Przejście tych kilkunastu rozdziałów nie powinno zabrać Wam więcej niż pięć czy sześć godzin. Niezbyt imponująca liczba, ale ma też swoje zalety – Dementium zbyt rzadko zaskakuje gracza czymś nowym, więc wątpię, by komuś starczyłoby cierpliwość, aby spędzić z The Ward więcej czasu.
Recenzję postanowiłem jednak zakończyć pozytywnym akapitem, dlatego dopiero na koniec zostawiłem sobie kwestię oprawy audiowizualnej i sterowania. Otóż w obu dziedzinach D:TW wspina się na wyżyny. Muzyka oraz dźwięki może same w sobie nie są niezapomnianym przeżyciem, lecz idealnie współgrają z tym, co widać na ekranikach, budując niepokojącą atmosferę - innymi słowy w stu procentach wywiązują się ze swojego zadania. Złego słowa nie mogę powiedzieć też o samej grafice. Śliczne 3D z mnóstwem detali i niezłymi teksturami śmiga ultrapłynnie, co na handheldzie Nintendo nie jest niestety standardem. Do tego całkiem zmyślne efekty świetlne z latarką na czele plus “brudny ekran” i już wiemy, że Renegade Kid mają rewelacyjne możliwości technologiczne, z których potrafią zrobić użytek.
Jak łatwo przewidzieć, sterowanie również sprawdza się jak należy. W sumie niewiele różni się od tego z Metroid Prime: Hunters, co już samo w sobie stanowi zaletę. Celowanie stylusem jest bardzo intuicyjne i dokładne, więc nie przewiduję, by ktokolwiek miał tutaj problemy. Zwłaszcza, iż tempo akcji nie może równać się z Huntersami po sieci, gdzie wymagana była przecież daleko większa precyzja.
Reasumując - Dementium to gra przede wszystkim świetna technicznie (no, może poza tymi zwariowanymi checkpointami), do tego reprezentuje gatunek i klimaty, których dość trudno doświadczyć na dwuekranowej kieszonsolce Nintendo. I to zdecydowanie przemawia na korzyść tego tytułu. Z drugiej strony „horrorystyczny” potencjał nie został wykorzystany do końca; zabrakło pomysłu oraz chęci na zróżnicowanie zabawy, a także jej wydłużenie. W rezultacie warto D:TW sprawdzić, ale nie będzie to przygoda, którą z łezką w oku wspomnicie przy wnukach. Być może ewentualny sequel naprawiłby te niedociągnięcia, lecz na razie się na niego nie zapowiada. Może po sukcesie pierwszej części… Hm, sukcesie?